Zakończył się proces Andrzeja R., który wysadził się w swoim sklepie przy ul. Kleeberga w Lublinie. Wcześniej mężczyzna miał zamordować swoją żonę. Nie przyznał się do zabójstwa.
Sprawę rozstrzygał Sąd Okręgowy w Lublinie. Proces trwał od kwietnia. Dotyczył wydarzeń z lipca 2012 r. W sklepie przy ul. Kleeberga doszło wówczas do eksplozji gazu. W środku był właściciel. Przeżył eksplozję. Miał poparzone ponad 90. proc. powierzchni ciała. Przed długi czas był w śpiączce. Po wybudzeniu, musiał ponownie nauczyć się mówić. Do tej pory porusza się na wózku.
Śledczy ustalili, że mężczyzna wysadzając sklep próbował popełnić samobójstwo. Kilka dni wcześniej miał bowiem zabić swoją żonę. Zacisnął Małgorzacie na szyi kuchenny fartuch i udusił kobietę - ustaliła prokuratura. Do zabójstwa doszło w mieszkaniu rodziny przy ul. Kunickiego w Lublinie.
Andrzej R. przekonywał później śledczych, że jego żona zginęła podczas napadu rabunkowego.
– Nie widziałem zabójstwa, bo spałem pijany. Jak się ocknąłem, stało nade mną dwóch ludzi w kominiarkach. Jeden z nich trzymał mojego kota. Zapytał: „Czy mamy zabić wszystkich, których kochasz?”. Gośka już nie żyła, bo się nie ruszała – wyjaśniał Andrzej R.
Ciało jego żony policjanci znaleźli krótko przed wybuchem. Kiedy chcieli przesłuchać Andrzeja R., ten zabarykadował się w sklepie. Ekspedientki zdążyły uciec. Świadkowie widzieli przez szybę butle z gazem. Tuż przed eksplozją policjantom udało się ewakuować mieszkańców bloku przy ul. Tumidajskiego. Andrzej R. zdetonował butle, kiedy na miejsce dotarli policyjni negocjatorzy.
– Chciałem sobie żywot odebrać, ale nie pamiętam czy puściłem ten gaz. Na żonie mi nie zależało, bo zrobiła z syna kalekę życiowego – wyjaśnił w śledztwie Andrzej R.
Zdaniem zeznających w procesie świadków, to Andrzej R. źle traktował bliskich. Był nerwowy i nadużywał alkoholu. Andrzejowi R. grozi nawet dożywocie. Wyrok w jego sprawie zostanie ogłoszony 8 listopada.