Małgorzata Grzenia to lubelska biegaczka, która zaczęła trenować niedługo przed 50-tką. Do tej pory ukończyła pięć maratonów. Na co dzień pracuje jako katecheta w jednym z lubelskich liceów.
Dlaczego osoba będąca raczej typem domatora, tuż przed 50-tką zaczęła biegać maratony?
To długa historia. Przez sześć lat trenowałam lekkoatletykę, jako uczennica. Zostałam nawet mistrzynią ówczesnego województwa tarnowskiego w przełajach na dystansie 3 kilometrów, a także mistrzynią makroregionu południowo-wschodniego w biegu na 1,5 kilometra. Pod koniec liceum na wiele lat porzuciłam jednak bieganie. Do powrotu zachęcił mnie Marek – kolega, z którym kiedyś trenowałam.
Wróciła Pani do biegania zaledwie przed dwoma laty, ale bardzo szybko osiągnęła wysoki poziom sportowy. Można spytać: jak to możliwe?
Rzeczywiście, pierwszy maraton ukończyłam już po kilku miesiącach treningów. Inny mój kolega, doświadczony biegacz, którego poznałam na moim pierwszym maratonie, powiedział, że mam dobrą „pamięć mięśniową”. Czytałam, że istnieje coś takiego w sporcie. Moje mięśnie po prostu „pamiętają” aktywność z okresu dzieciństwa.
Ukończyła Pani do tej pory pięć biegów maratońskich. Który z nich był najtrudniejszy?
Najtrudniejszy był tegoroczny, kwietniowy maraton w Dębnie. Przeceniłam wówczas swoje możliwości. Zbyt szybko przebiegłam pierwszą połowę dystansu, dlatego później opadłam z sił i z trudem dotarłam do mety. Na szczęście już kilka tygodni później, w Krakowie, uzyskałam najlepszy rezultat w karierze (3 h 30 min 10 sek. – przyp. aut.).
Startuje Pani także w biegach na krótszych dystansach. Jaki jest Pani największy sukces?
W czerwcu tego roku zajęłam 2. miejsce wśród kobiet podczas półmaratonu w Piątnicy. Kilka razy wygrywałam różne biegi w swojej kategorii wiekowej (40-49- aut.). Bieganie maratonów to jednak przede wszystkim walka z samym sobą. W tego typu imprezach fascynuje mnie jeszcze to, że część zawodników pokonuje własne słabości, aby zdobywać środki na cele charytatywne. Podczas maratonu w Krakowie na koszulce jednego z nich zobaczyłam napis: "Biegam, aby Laura mogła chodzić". Przyznam szczerze, że się wzruszyłam. Jeśli to tylko możliwe, staram się włączać w podobne akcie.
Na co dzień pracuje Pani jako katecheta w IX LO im. Mikołaja Kopernika w Lublinie. Czy uczniowie byli zaskoczeni, gdy dowiedzieli się o Pani dokonaniach?
Myślę, że tak, gdyż nie znali mnie od tej strony. Zawsze jednak starają się mnie wspierać, podobnie jak koledzy i koleżanki z pracy.
Skończyła Pani studia doktoranckie z zakresu teologii, jest Pani intelektualistką. Bieganie pomaga zachować pewną równowagę?
Tak. Wiem, że to może zabrzmi banalnie, ale każdy rodzaj wysiłku fizycznego pozytywnie wpływa na nasze samopoczucie. W moim przypadku doszło do tego, że gdy z jakichś powodów nie mogę odbyć treningu, zauważam, że czegoś mi brakuje.
Bieganie uzależnia?
Można tak powiedzieć, ale to oczywiście pozytywny rodzaj uzależnienia. Warto dodać, że jeden z tegorocznych biegów, który ukończyłam, odbywał się w ekstremalnych warunkach. Panował siarczysty mróz, zaś termometr wskazywał 21 stopni poniżej zera. Dla biegacza nie ma to jednak większego znaczenia.
Jak wygląda Pani trening?
Wypracowałam taki system, że co drugi dzień pokonuję 15 kilometrów, od czasu do czasu dłuższy dystans. Moim ulubionym miejscem do trenowania są okolice Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie. Bieganie zajmuje mi jednak stosunkowo niewiele czasu – w sumie kilka godzin tygodniowo.
Jakie są Pani marzenia związane z bieganiem?
Chcę zdobyć tzw. Koronę Maratonów Polskich. Aby tego dokonać, trzeba ukończyć biegi w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Dębnie i Wrocławiu. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować ten cel już we wrześniu, podczas 35. PKO Wrocław Maratonu.