Pierwszą szablę kupił za pierwszą pensję. Dziś ma całą kolekcję szabli, szykowny mundur, oficerki i siodło.
- Sprzęt szedł jak woda. W sklepie były tylko bezpieczniki i plakaty Krajewskiego na ścianach - śmieje się Sztal. Smagły, przystojny, zakochany w swojej żonie Ani i ułańskiej tradycji.
Był rok 1987. Na pierwszą wypłatę dostał 11 tysięcy złotych.
Nie zastanawiał się długo. W sklepie z antykami u Anny Paschke wisiała szabla marzenie. - Szabla lekkiej kawalerii francuskiej. Droga była. Chodziłem, chodziłem, aż wywiedziałem się o właściciela. Zagadałem, wycofał szablę ze sklepu, dałem 7 tysięcy złotych. Jaki byłem szczęśliwy - opowiada Sztal.
Szabla głowy nie zetnie
Szablę imienną dla dowódcy 32 pułku piechoty.
Szaszkę radziecką wzór 27.
Szablę kawalerii austriackiej.
Francuską szablę oficera artylerii.
I parę innych.
W sumie zbiór już trochę kosztuje.
- Ale nie o pieniądze tu chodzi - mówi z uśmiechem lubelski ułan.
• A o co?
- Szabla ma duszę. Inskrypcje. Podpis autora. Dedykację. Jak się szablę weźmie w dłoń, to od razu można obalić parę mitów.
• A jakich?
- Po pierwsze, że szabla jest ciężka. Nic bardziej mylnego. Musi być bardzo lekka - wyjaśnia Grzegorz Sztal. Po drugie, że szabla musi być ostra. Nie mogła być często ostrzona, bo szybko by się zniszczyła.
• To jak tępą szablą ściąć głowę?
- Szabla głowy nie zetnie. Jeden z historyków robił badania nad skutecznością cięć szablą. Na 10 rannych było bardzo mało wypadków śmiertelnych. I jeszcze jedno: szabla to honor. Nie można go splamić.
Ułan to miał klawe życie
- Tak. Major Dobrzański, pseudonim Hubal.
• Ile jest prawdy w powiedzeniu, że za mundurem panny sznurem?
- Dużo. Jest zresztą taka anegdota o Dobrzańskim. Otóż w jednym z dworów poznał hrabinę. Była piękna i młoda, a miała starego męża. No i jeździli na randki konno. Hrabina się zakochała. Któregoś wieczoru wracali z randki, a tu przed dworem walizki. Wychodzi lokaj i mówi: Pan hrabia mówi, że może pan zabrać sobie walizki i hrabinę - śmieje się Grzegorz Sztal.
• Ułani mieli klawe życie?
- W legendach. Tak naprawdę spali byle gdzie i byle jak. Jedli też byle co. No i co tu kryć, dziesiątkowały ich choroby weneryczne - dodaje Sztal.
Tyle legendy. Zostały piosenki. Na przykład ta.
Ułani, ułani
niejedna panienka za wami poleci.
Hej, hej, ułani, malowane dzieci,
niejedna panienka za wami poleci.
Niejedna panienka i niejedna wdowa,
za wami, ułani, polecieć gotowa.
Hej, hej , ułani, i niejedna wdowa,
za wami, ułani, polecieć gotowa.
Jedzie ułan, jedzie, szablą pobrzękuje,
uciekaj dziewczyno, bo cię pocałuje.
Hej, hej, ułani, szablą pobrzękuje,
uciekaj dziewczyno, bo cię pocałuje.
Ułan w domu kultury
- Osiem lat temu spadłem z konia. Złamałem dwa żebra i straciłem pamięć. Teraz wolę nie ryzykować. Zajmuję się historią ułanów - mówi Sztal.
Razem z Benonem Bujnowskim, szefem domu kultury prowadzą projekt "Jeźdźcy”.
- Młodzi nie chcą kuć historii. Ale jak weźmie szablę do ręki, dotknie munduru, to co innego - mówi Sztal. I dodaje.
- Wtedy można im przemycić.
Lubelski ułan właśnie zakłada oficerki. Pokazuje podeszwę, mocowaną na kołki. Zero gwoździ.
Za chwilę Grzegorz Brzezina wyprowadza ze stajni wyszczotkowaną Jagodę.
Mimo wszystko, Sztal wskakuje na konia i salutuje szablą.
• Kto bardziej interesuje się ułanami: mężczyźni czy kobiety?
- O dziwo na koniu bardziej chcą pojeździć dziewczyny - mówi Grzegorz Brzezina, też ułan, na co dzień prowadzący szkołę jazdy konnej.
Ułan na dachu
Pasję męża akceptuje żona Ania i trzy córki: Ola, która chodzi do czwartej klasy, Zuzia z drugiej klasy i Asia, która ma pięć lat.
- Już są zakochane w ułanach - śmieje się Grzegorz Sztal.
Na razie lubelski ułan buduje w Jakubowicach dom. - Powoli mi idzie, ale większość prac robię sam. Nawet krokwie wciągam na dach - mówi z dumą.
• A jak pan dom zbuduje?
- To znajdzie się miejsce dla konika. No i będę robił z żoną ułańskie nalewki.
• Ułańskie?
- To cała historia. Wiedziałem tylko, że ułani robili ją z mleka; takiego prosto od krowy i spirytusu. No i pan Benon Bujnowski wpadł na ślad receptury - opowiada Sztal. - Zacząłem szperać po opowieściach rodzinnych. Okazało się, że moja stuletnia babcia Zofia Dolina Dobrowolska robiła ją swemu mężowi Grzegorzowi. Nalewka była tak dobra, że pił ją cały pułk.
• Jak ją zrobić?
- Wziąłem 1 kg cytryn, 1 kg cukru, po litrze mleka i 96-procentowego spirytusu - wyjaśnia ułan. - Cytryny wyszorowałem namydloną szczotką. Obrałem z żółtej skórki i białego albedo. Z jednej najpierw skroiłem cieniuteńką żółtą warstwę skórki i odłożyłem. cytryny pokroiłem na cienkie talarki i oczyściłem z pestek, po czym ułożyłem w słoju zamykanym na klamrę. Dodać cukier, spirytus i odłożoną skórkę z jednej cytryny. Słój zamknąłem.
Słój stał sobie miesiąc w chłodnym i ciemnym miejscu.
- Co kilka dni nim wstrząsałem. Gdy nalew stał się krystaliczny i nabrał pięknej złocistozielonkawej barwy, starannie go przefiltrowałem i rozlałem do butelek. Już po dwóch tygodniach dojrzewania nalewka nadawała się do picia. Idealna na zaziębienia i chandrę.
• A na co jeszcze?
- Na ułańską fantazję...