Gra w Lidze Mistrzyń to wielki zaszczyt, ale i wielkie pieniądze. W piłce nożnej – pieniądze do zdobycia. W piłce ręcznej pań, zwłaszcza w Polsce – do wydania. Montex Lublin poznał smak europejskiego czempionatu. Smak słodko-gorzki, tak na parkiecie jak i poza nim. W styczniu Montex ma rozpocząć grę o europejskie zaszczyty po raz szósty w historii. Czy wystąpi? A jeśli nie, to z czyjej winy?
Jednoznacznej odpowiedzi na postawione pytanie nie udzielimy choć z pewnością przedstawimy trochę materiałów do wyciągnięcia wniosków. Każdemu z osobna – kibicowi, który „Monteksowi odda serce swe” (szkoda że biednemu jak przysłowiowa mysz kościelna), i kibicowi patrzącemu na sport nie tylko przez pryzmat emocji, ale i realiów. Mamy nadzieję, że również ludziom mającym jakikolwiek wpływ na obrót wydarzeń (i pieniędzy) w klubie. Komu konkretnie? Adresata nie wskażemy. Wczoraj wieczorem wszystko mogło się przecież w Monteksie wywrócić do góry nogami, podczas walnego zebrania, notabene niedostępnego dla mediów. Choć z drugiej strony... w klubie wiele spraw już od dawna stało na głowie.
Zaczęło się od Grundszoka i Czubali
Montex powstał na bazie szkolnego klubu – MKS Lublin – na dziewczęcym, drugoligowym poziomie. Drużynę trenowali Waldemar Czubala i Henryka Grundszok. Ten drugi w połowie lat 80-tych wychował plejadę wielce utalentowanych lubelskich piłkarek. MKS był wówczas bardzo bliski awansu do ekstraklasy – nie udało się. Najlepsze zawodniczki z Iwoną Nabożną na czele, znalazły zatrudnienia w innych klubach, oczywiście ekstraklasy.
Na początku lat 90-tych MKS-em zainteresował się Tadeusz Strzęciwilk, szef prężnie działającej (m.in. na niemieckim rynku budowlanym) firmy Montex. Zamarzył o drużynie europejskiego formatu, a że w firmie grosza nie brakowało – cel zrealizował szybko. O tym, że nie rzuca słów na wiatr, świadczył bez wątpienia spektakularny powrót do Lublina, do II-ligowego MKS Montex reprezentantki i mistrzyni Polski z AZS AWF Wrocław – Iwony Nabożnej! „Mała” – symbol lubelskiej piłki ręcznej, wspomagana przez inną reprezentantkę kraju Jadwigę Szpoton-Żak, do tego stopnia wzmocniły skład, że niemal w duecie wprowadziły Montex do ekstraklasy, w której gra do dziś.
Transferowe hity i pierwszy faul
Kolejny krok Tadeusza Strzęciwilka ponownie wstrząsnął środowiskiem, ciesząc kibiców. Zespół wzmocniły m.in. dwie znakomite reprezentantki kraju – Alicja Klonowska i bramkarka Izabela Kowalewska. Dwa dni przed debiutem w ekstraklasie odebrano trenerską władzę duetowi: Czubala – Grundszok, oddając zawodniczki w ręce Jerzego Cieplińskiego, ówczesnego trenera reprezentacji! Na łamach „Dziennika” potraktowaliśmy to wydarzenie tekstem zatytułowanym „Faul”. Bynajmniej nie deprecjonując fachowości Cieplińskiego, który zresztą wytrzymał w Lublinie tylko rok. Montex zajął czwarte miejsce w lidze, rozczarowujące nie tylko kibiców i media, ale przede wszystkim Tadeusza Strzęciwilka. Następcą Cieplińskiego został Andrzej Drużkowski, powracający do Polski z norweskich trenerskich saksów.
Drużkowski otrzymał od prezes Strzęciwilka bezgraniczny kredyt zaufania i... tak już jest do dziś. Pod wodzą szkoleniowca rodem z Elbląga Montex ośmiokrotnie zdobył mistrzostwo Polski, ośmiokrotnie grał w europejskich pucharach, z czego pięciokrotnie w Lidze Mistrzyń. Przed dwoma laty pucharowe występy zwieńczył triumf w Pucharze Federacji. Wygrana cieszyła, tyle że prawdziwie oczekiwany sukces, w gronie rzeczywiście najlepszych drużyn Europy (w Pucharze Federacji grały znacznie słabsze ekipy) pozostał w sferze marzeń. Z dzisiejszej perspektywy – marzeń odległych.
Wystrzałowy początek Drużkowskiego
Trener Drużkowski zdołał namówić do gry w Monteksie Annę Ejsmont, rozgrywającą obdarzoną niespotykanym talentem, z Norwegii sprowadził do zespołu rekonwalescentkę Wiolettę Luberecką. Na europejskiej arenie, w Pucharze Miast, lublinianki pokonały słabe Islandki, rozgromiły francuski Dijon, po czym pechowo wyeliminowały je z rozgrywek Dunki z Ikast (zabrakło jednego gola!). Doświadczenia zaprocentowały później, natomiast na krajowym podwórku Montex rozpoczął supremację na następne lata. Było to o tyle łatwe, że przez kolejne sezony trafiały do Lublina zawodniczki z „górnej półki”, takie jak chociażby reprezentacyjna kołowa Anna Garwacka, kolejna reprezentantka Polski Ewa Szeląg, znakomicie rzucająca z dystansu kadrowiczka Izabela Czapko (obecnie Puchacz). Przychodziły też zawodniczki na dorobku, jednak obdarzone niewątpliwym talentem dostrzeżonym przez szkoleniowca Montexu. W Lublinie na krajowe i reprezentacyjne salony wypłynęły Małgorzata Mańkowska (obecnie Majerek) i Dagmara Kot (obecnie Kowalska), a na europejskie (wybrana do najlepszej siódemki mistrzostw Europy) – skrzydłowa Sabina Soja-Włodek. Były też wzmocnienia zza wschodniej granicy – Anna Kriworuczko, Natalia Borysenko, Natalia Martynienko. Były tez i inne, nie zawsze trafione, choć też kosztowne.
Nie z miłości...
Jeśli ktoś myśli, że zawodniczki ciągnęły do Lublina z miłości do Krakowskiego Przedmieścia, Zalewu Zemborzyckiego czy „wspaniałej” hali MOSiR, w której przyszło im grać i trenować, jest oczywiście w błędzie. Dla nich wszystkich to zawód, sposób zarobkowania na życie. Oczywiście sposób sprawiający wiele radości, wiele satysfakcji i przyjemności, ale nie mniej wysiłku i ogromnych wyrzeczeń. I za ten wysiłek i wyrzeczenia, a także talent, trzeba ZAPŁACIĆ. Odwzajemnieniem za zapłatę były i są znakomite występy, gra na wysokim europejskim poziomie. Tadeusz Strzęciwilk płacił...
Dopóki firma Montex nie miała finansowych kłopotów, dopóty było nieźle. Choć rzecz jasna do kadrowego Eldorado o jakim marzył trener Drużkowski zawsze czegoś brakowało. „Czegoś”, czyli pieniędzy na transfer zawodniczki najwyższej światowej klasy. Takiej, z którą Montex zdobyłby upragniony klubowy Puchar Mistrzów Europy niemal w ciemno. Gdy zachodni rynek pracy skurczył się dla firmy Montex znacznie, rozpoczęły się trudniejsze czasy. Nieco trudniejsze. Rozpoczął się bowiem czas życia na kredyt, szukając pieniędzy poza patronackim zakładem pracy. Sponsorski rynek nie tylko na Lubelszczyźnie jest jednak ubogi. Nawet występy w Lidze Mistrzyń, transmisje w TV Polonia, nie były argumentem w negocjacjach ze sponsorami. Owszem – nie brakowało wsparcia ze strony Bogdanki, PZU, Lubelli i kilku innych firm, w znacznie mniejszym wymiarze. Przy przyzwyczajeniach i wymaganiach drużyny pieniędzy brakowało, długi rosły, a... zacisnąć pasa się nie chciało.
Marzenia o czterech milionach
Przed dwoma laty Tomasz Ziarno, ówczesny dyrektor klubu poinformował, że na kolejny sezon drużynie potrzeba 4 mln zł. Nieco później dodał, że jeden milion to zaległości klubu, a trzy kolejne potrzebne są na bieżącą działalność. Jak by nie patrzeć, rozmowy o takich pieniądzach łatwe być nie mogły. Zwłaszcza że Montex nadal kojarzony był (i słusznie) jako zespół zakładowy. Poza tym przełożenie reklamowe nie było najwyższe, bo mimo europejskich sukcesów drużyny, zainteresowanie kibiców piłką ręczna jest nieporównywalnie mniejsze niż piłką nożną, żużlem, koszykówką czy nawet siatkówką (występy reprezentacji Polski siatkarzy w Lidze Mistrzów oglądało kilkanaście tysięcy kibiców!). A że obecnie sport wyczynowy to przede wszystkim biznes, a więc i kalkulacje pod hasłem „co ja z tego będę miał”, sprawiły że Montex pozostał bez strategicznego sponsora.
Już wtedy zastanawialiśmy się nie tylko na łamach „Dziennika”, czy przypadkiem finansowe wymagania nie są zbyt wygórowane i oderwane od rzeczywistości. Obecnie teza potwierdza się w znacznym stopniu. Postanowiliśmy przeprowadzić własny bilans wydatków jakie ponosi drużyna tej klasy. Dane przytoczone w ramkach obok są orientacyjne, uzyskane na podstawie obserwacji i informacji uzyskanych w hotelach, motelach, restauracjach, biurach podróży całego kraju. Szkoda, że podobnego raportu, z dokładnymi wyliczeniami trudno doszukać się w klubie. A już ujawnienie wysokości kontraktów zawodniczek i trenera nie wchodzi w grę. Pozostały więc rozważania „na nosa” i matematyczne wyliczanki. Ale te również coś mówią.
Jeden plus dwa
Na co klub wydać musi 3 mln. zł? Na przygotowania do sezonu (zgrupowania, turnieje towarzyskie z zagranicznymi wymagającymi przeciwnikami), dobrej jakości sprzęt sportowy, koszty rozgrywek ligowych (wyjazdy, organizacja meczów u siebie, wynagrodzenia dla sędziów itp.), a w przypadku Montexu – również na kosztowne występy w Lidze Mistrzów. Oprócz tego klub musi normalnie funkcjonować – wynajem siedziby, utrzymanie biura (telefony), płace dla pracowników (naszym zdaniem w trudnym okresie wystarczy kompetentny duet). Nie można wykluczyć życiowych nieprzewidzianych sytuacji, związanymi choćby z leczeniem kontuzji. Sport na najwyższym poziomie to również witaminowe wspomagania i odnowa biologiczna. Nie może zabraknąć pieniędzy na „fundusz reprezentacyjny” – regulamin Ligi Mistrzów nakazuje organizacje pomeczowych bankietów. Na szczęście nie decyduje o ich wystawności, tyle że... jak cię widzą, tak cię piszą.
W ramkach obok tekstu prezentujemy nasze wyliczenia. Biorące pod uwagę klasę zespołu, ale i obecne kłopoty finansowe klubu. Być może do niektórych wydatków w rzeczywistości trzeba parę złotych dołożyć, ale z pewnością na innych można zaoszczędzić. Sumując wydatki otrzymaliśmy kwotę znacznie odbiegająca od 1 mln zł, ale brakujące 100 tysięcy zostawmy w rezerwie, choćby po to, aby... wyjść z grupy Ligi Mistrzów i zagrać przynajmniej w kolejnej rundzie rozgrywek. Wyżej jak na razie Montex nie zaszedł, więc i więcej nie wydał. A forsy brak...
Skoro potrzeba trzech milionów złotych, a jeden milion pozwala zapewnić wszystko co wiąże się z klubową codziennością, przeznaczenie dwóch pozostałych jest oczywiste: wynagrodzenia. Rozmowa o pieniądzach, zwłaszcza cudzych, wywołują emocje. Osoby publiczne, a bez wątpienia do takich należą sportowcy, musza się jednak z tym liczyć, że kwoty jakie kwitują w swych zakładach pracy bardzo interesują kibiców, ale i sponsorów, którzy mają prawo wiedzieć na co idzie forsa z przelewów. Piętnaście zawodniczek w kadrze, trener, drugi trener pełniący jednocześnie obowiązki drugiego trenera (w Monteksie drugiego trenera obecnie nie ma, jest tylko kierownik drużyny), specjalista od odnowy biologicznej. Razem osiemnaście osób. Dodajmy do sztabu szkoleniowców wspomagających trenera podczas okresu przygotowawczego, drugiego specjalistę od odnowy. Dzieląc dwa mln. zł na dwadzieścia osób mamy całkiem ładną roczną średnią – 100 tys. zł na głowę, brutto. Średnią. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie (w klubie potwierdzenia lub zaprzeczenia nie usłyszeliśmy) w ubiegłym sezonie średnia miesięczna płaca zawodniczek Monteksu to ok. 8 tys zł. Przy czym najwyższe kontrakty przekraczały – co w tym kontekście oczywiste – 10 tys zł. Najniższe (oprócz „stażystek”, umów masażystów, kierownika zespołu i trenerów pomagających) – ok. 4 tys. zł. Czy to mało, czy to dużo – nie nam oceniać. A jeśli jest inaczej, chętnie poznalibyśmy fakty i zdanie obydwu zainteresowanych stron.
Zabrakło zbytu
Rozżalenie zawodniczek i trenera jest w dużym stopniu zrozumiałe. Ktoś podpisywał z nimi umowy, a oni wykonują swą pracę bez zastrzeżeń. Tak było przez wiele lat. I jak widać po realizowanych w tamtych latach budżetach na zbliżonym poziomie – były nieźle wynagradzane. Biznes przestał się jednak kręcić, nie tylko w Monteksie. I w tym miejscu – naszym zdaniem – zabrakło ze strony drużyny znaczącego gestu. Jakiego? Nie trzeba się długo domyślać. Zabrakło też trzeźwej oceny sytuacji przez klubowe władze, na czele z Tadeuszem Strzęciwilkiem, twórcą klubu, obecnie prezesem honorowym, mającym jednak najwięcej do powiedzenia w klubowej polityce. Na ogół tak krawiec kraje, jak mu starcza materiału. W Monteksie dobrego materiału (zawodniczki) nie brakowało, krawca (trener) również. Zabrakło jednak zbytu na niezły produkt. Niezły, ale jak na dzisiejsze warunki jednak zbyt drogi.