O "Tu", najnowszej płycie zespołu LemON, opowiada Igor Herbut, lider grupy.
• Skąd ta zmiana estetyki?
- Dla naszych fanów „Tu” nie jest diametralną zmianą. Od jakiegoś czasu tak właśnie gramy, choć przyznaję że ci, którzy znają nas trochę mniej, mogą ją odebrać jako coś zupełnie nowego. Od zawsze trochę inną muzykę można było usłyszeć na naszych płytach, a inną na koncertach, a jeszcze inaczej brzmimy w radiu. Rozwinęliśmy się i tak chcę to nazywać: rozwój, a nie zmiana.
• Czy tak już będziecie grać zawsze?
- Myślę, że ta płyta to pierwszy krok do spójności i pełnej konsekwencji w tworzeniu muzyki. Nie zmienia to oczywiście naszej potrzeby nowości, nadal będziemy szukać nowych rozwiązań. To wynika też z potrzeby zwalczenia pewnej łatki, która do nas przylgnęła. Myślę, że ludzie chętnie sięgną po płytę chociażby po to, aby przekonać czy poszliśmy w dobrą stronę.
• A jeśli się nie spodoba?
- Jeśli ktoś powie, że jest słaba: trudno. Najważniejsze, żeby każdy wyrobił sobie opinię, a żeby to zrobić, trzeba najpierw odsłuchać.
• Jak powstawała płyta?
- Prace trwały jakieś pół roku. Ok. 40 proc. muzyki powstało w łemkowskiej chacie w Świetnicy, z której pochodzi mój dziadek. Chata została przerobiona na studio. Zamknęliśmy się tam na ponad tydzień, stąd na płycie jest wyraźna folkowość. Nad resztą pracowaliśmy w Nowym Jorku.
• Wiemy, że wyjątkowo poruszył cię tam pewien obraz.
- To było tak: miałem ochotę przejść się ulicami miasta i wstąpiłem przy okazji do galerii w Museum od Modern Art, zupełnym przypadkiem. Oglądałem Warhola, Picassa, Dalego, wszystko bardzo mi się podobało, to wspaniałe dzieła, ale w pewnym momencie zobaczyłem obraz Jacksona Pollock. To był słynny „Numer 1”. Ludzie stali przed obrazem i wpatrywali się w niego godzinami, nie rozumiałem dlaczego. W końcu sam w to wsiąkłem. To była dla mnie niesamowicie emocjonalna sprawa, przede wszystkim to, w jaki przemyślany sposób on skomponował ten obraz. Po tym przeżyciu utwór „Pollock” powstał w 20 minut.
• Płyta jest różnorodna stylistycznie. Są kawałki spokojniejsze, ale jest też mocny „FullMoon”. Nie bałeś się, że to może rozbijać kompozycję?
- Moim zdaniem ten numer nie rozbija kompozycji. Oczywiście jest inny, może nawet trochę dziwny i do tej pory tak nie graliśmy, ale to utwór z dobrym tekstem. Choć muzycznie jest trochę oderwany od reszty, to lirycznie jak najbardziej spójny. W ogóle całość taka miała być. Klaustrofobiczne teksty połączone z otwartą muzyką. Zresztą „Tu” to pierwsza nasza płyta, z której wyrzucaliśmy utwory. To były dobre numery, po prostu nie czuliśmy powiązania.
• Jak twoje podejście do muzyki zmieniło się na przestrzeni lat?
- W ogóle się nie zmieniło. Staram się robić ciągle jak najwięcej muzyki, dłubie sobie w swoim domowym studiu i te wszystkie nieprzespane noce są tego przyczyną. Nie jestem typem, który ma w planach szalone projekty. Nie oznacza to, że stoimy w miejscu, ja nie mógłbym tworzyć płyty na przykład dwa albo trzy lata, w tym czasie bym się zmienił i połowę materiału musiałbym wyrzucić.