Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

28 marca 2016 r.
17:53

Radzyń przypomina mi moją podlaską młodość! Rozmowa z Elżbietą Dzikowską

0 0 A A
Robert Mazurek i Elżbieta Dzikowska
Robert Mazurek i Elżbieta Dzikowska

Wywiad Roberta Mazurka z podróżniczką Elżbietą Dzikowską, która niedawno odwiedziła Radzyń Podlaski.

Artykuł otwarty

Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę

Artykuł otwarty
AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

• Urodziła się Pani w Międzyrzecu Podlaskim. To niedaleko Radzynia, w którym zapewne nie raz Pani przebywała. Jak zapamiętała Pani nasze miasto?

Dla mnie symbolem Radzynia jest przede wszystkim pałac ze wspaniałymi rzeźbami, oranżerią i parkiem, ale także kościół Trójcy Świętej. Opisałam to wszystko w jednym z rozdziałów mojej książki pt. „Groch i kapusta, czyli podróżuj po Polsce”. Zawsze, jak byłam w Radzyniu, to zazdrościłam wam tego kompleksu. Międzyrzecki pałac Potockich jest o wiele, wiele skromniejszy. Poza tym Radzyń był moim miastem powiatowym, z czym my, międzyrzeczanie nie mogliśmy się pogodzić. Byliśmy większym ośrodkiem miejskim, ale jednak bez tej rangi administracyjnej. Radzyń przypomina mi moją podlaską młodość!

• Ma Pani też przykre wspomnienia z Radzynia. Po II wojnie światowej za swoją działalność patriotyczną na krótko trafiła Pani tutaj do więzienia…

Było to następstwo działalności w antykomunistycznej organizacji młodzieżowej o nazwie Związek Ewolucjonistów Wolności (ZEW). Zostałam zwerbowana do niej przez starszego kolegę w trzeciej klasie liceum. Rozrzucaliśmy ulotki, pisaliśmy na ścianach patriotyczne hasła i odezwy, rozbijaliśmy jajka na portretach Stalina i innych komunistycznych przywódców. W 1952 r. zostałam aresztowana. Siedziałam właśnie wtedy dwa dni w radzyńskim areszcie, dwa czy trzy dni w Białej Podlaskiej, chyba dzień w Międzyrzecu Podlaskim, a potem pół roku na zamku w Lublinie. Nie myślę jednak często o tym, jestem optymistką i najważniejsze jest dla mnie to, co będzie, a nie to, co było. Przyszłość. Uważam też, że jak się nie zazna złego, to się nie doceni dobrego, chociaż lepiej tego złego jednak nie zaznawać.

• Po raz ostatni była Pani w Radzyniu dokładnie 10 lat temu (8 czerwca 2006 r.). Z tego spotkania zapamiętałem bardzo dobrze pierścienie-olbrzymy na Pani palcach. Ma Pani chyba słabość do biżuterii…

Tak, stanowi ona jakby mój atrybut. Interesuje mnie głównie biżuteria etniczna, ale zdarza się też, że ze swoich podróży przywożę same kamienie. Nie te drogie, tylko bursztyny, turkusy, lapis lazuli, koral… W Polsce oprawia mi je mój przyjaciel Andrzej Kupniewski. Biżuterię lubię też dlatego, że traktuję ją tak jak kobiety w pozaeuropejskich krajach: stanowi dla mnie nie tylko ozdobę – chociaż przede wszystkim – ale także jest rodzajem amuletu. Ostatnio wydawnictwo Bernardinum opublikowało mój album pt. „Biżuteria świata”, gdzie piszę o właściwościach różnych kamieni. Biżuterię przywożę głównie po to, żeby ofiarować ją Muzeum Podróżników im. Tony'ego Halika. Znajduje się ono w Toruniu (ul. Franciszkańska 9-11), bo właśnie tam na ul. Prostej 8 urodził się mój mąż. 

• Skoro wspomniała Pani o Muzeum Podróżników im. Tony'ego Halika, to oprócz bogatej kolekcji biżuterii i pamiątek z podróży znajduje się tam też pokaźna kolekcja kluczy…

Ach, tak. Są to klucze z hoteli, w których razem z Tonym spędziliśmy przynajmniej jedną noc. Później, podróżując już sama, też starałam się zdobywać te bardziej oryginalne klucze. Obecnie jest to trudne, gdyż w większości hoteli używa się już kart. Jednak dzięki temu naszemu wariactwu powstała oryginalna mapa sygnowana naszymi kluczami. Jest ich tam kilkadziesiąt. U siebie w domu też mam trochę ciekawych kluczy, m.in. klucz mojej prababki, który wygląda jak pistolet. Gdy moja mama prowadziła po wojnie herbaciarnię, została kilka razy napadnięta. Bała się sama wracać do domu, więc ja jako mała dziewczynka chodziłam wieczorami, żeby jej towarzyszyć - z tym właśnie kluczem, który wyglądał jak pistolet. Razem z mamą czułyśmy się wtedy bezpieczniej.

• Jako dziecko chciała Pani zostać podróżniczką?

W tamtych czasach nie można było nawet o tym marzyć. Podróżować można było sobie do lasu na grzyby albo rowerem do sąsiedniej wioski - jak się oczywiście miało rower. Bakcylem podróżowania na dobre zaraziłam się dopiero po studiach, gdy zaczęłam pracować w redakcji „Kontynentów”. Wysłano mnie wtedy do Meksyku, gdzie sama musiałam rozwiązywać różne problemy, jeździć po całym kraju lokalnymi środkami transportu, spać w najgorszych hotelach, jeść byle co… Ale byłam szczęśliwa.

• To była Pani pierwsza prawdziwa podróż?

Nie. Pierwszą prawdziwą podróż odbyłam do Chin po czwartym roku studiów. Trwała ona 6 tygodni, z czego dwa dni leciałam samolotem. Podróż tę, z noclegiem w Nowosybirsku, zniosłam bardzo źle i marzyłam, żeby już nigdy nie wsiąść do żadnego samolotu. Ale się nie udało.

• Co dla Pani jest ważniejsze: cel podróży czy droga do niego prowadząca?

Zdecydowanie cel podróży. Kręci mnie cel, a droga jest tylko środkiem. Nie stanowi ona dla mnie żadnej przyjemności. Podróżuję, żeby dotrzeć do celu, i  jestem w stanie dużo pokonać, żeby go osiągnąć. Jadę nie po to, żeby się sprawdzić – ja siebie bardzo dobrze znam – tylko po to, żeby się czegoś nauczyć, coś poznać i żeby później móc się podzielić tym z innymi.

• Jak poznała pani Tony'ego Halika?

Pierwszy raz zobaczyłam go w telewizji. Pomyślałam sobie wtedy: Jaki to śmieszny facet! – i wyłączyłam telewizor.

• To czym później urzekł Panią Tony Halik?

Miał fantazję i wyobraźnię. Tak jak ja chciał poznawać świat i dzielić się tym z innymi. Tony Halik był człowiekiem wielkiej pasji i pragnął, żebym tę pasję z nim dzieliła. Z tego powodu zapewniał mi różne atrakcje: chciał, żebym jeździła na nartach wodnych, to wynajął mi instruktora; chciał, żebym jeździła na bojerach, to kupił mi bojer. Jednak nie wszystkie pomysły kończyły się po jego myśli. Gdy wsiadłam do tego bojera, to od razu rozwinęłam prędkość 120 km/h. Swoim biustem złamałam ster i powiedziałam, że już nigdy mnie na to nie namówi. Musiał sprzedać bojer.

• Bywały w Waszym życiu wyjazdy wyłącznie dla przyjemności, takie bez kamery i aparatu?

Dwa lata temu po raz pierwszy byłam na urlopie wypoczynkowym. Nigdy w życiu się tak nie wynudziłam. Ja nie umiem leżeć na plaży, opalać się i popijać drinki. Dlatego też nie byłam na przykład na Bora-Bora, bo tam nic nie ma do roboty. Tam nic się nie dzieje, nie ma plemion, nie ma zabytków. Razem z Tonym zawsze jeździliśmy po coś, a nie po to, żeby leżeć na plaży i odpoczywać. To wszystko jest jeszcze przede mną – na stare lata, bo ja przecież jestem jeszcze młodą kobietą.

• Wyprawa archeologiczna do Peru, którą odbyła Pani w 1976 r. wraz z mężem Tonym Halikiem i prof. Edmundo Guillenem, dostarczyła dowodów, że Vilcabamba była ostatnią stolicą Inków. Jakie to uczucie być odkrywcą i mieć wkład w rozwój nauki?

Wcale nie czuję się odkrywcą. Byliśmy faktycznie pierwszymi Polakami, którzy tam dotarli. To było bardzo ważne dla Peruwiańczyków, ponieważ Hiszpanie twierdzili, że państwo Inków skończyło się w 1532 r. Miejscowi uważali jednak, że stało się to 40 lat później, kiedy upadła Vilcabamba - w 1572 r. Należało znaleźć ją i to udowodnić. Profesor Edmundo Guillen odnalazł w archiwum indiańskim w Sewilli listy żołnierzy hiszpańskich, którzy brali udział w tych działaniach. Opisali w nich drogę do Vilcabamby. Myśmy dotarli tam tropem tych listów i znaleźliśmy wiele dowodów, które potwierdziły, że to właśnie Vilcabamba była ostatnią stolicą Inków. Nasze odkrycie opublikowaliśmy i zrobiliśmy film, który został wyemitowany w cyklu „Pieprz i wanilia”.

• No właśnie, kto wpadł na pomysł programu „Pieprz i wanilia”?

Oczywiście Tony. Zaproponował mi, żebyśmy robili filmy na potrzeby cyklicznego programu podróżniczego. Najpierw nadaliśmy mu tytuł „Tam, gdzie pieprz rośnie”, potem - „Tam, gdzie rośnie wanilia”, „Tam, gdzie kwitną migdały”, „Tam, gdzie pachnie eukaliptus”… W końcu zabrakło konceptu i zostało samo „Pieprz i wanilia”.

• To niewiarygodne, że jeden z najpopularniejszych polskich programów telewizyjnych nagrywany był nie w profesjonalnym studio przy ul. Woronicza, ale w Państwa domu…

Tak, powstawał on u nas w domu, a konkretnie w piwnicy. Podczas podróży sami robiliśmy półgodzinne filmy, a te 10 minut programu dokręcały 22 osoby. Dzięki temu, że „Pieprz i wanilię” robiliśmy u siebie, mieliśmy poczucie, że widzowie zasiadający przed telewizorami byli naszymi gośćmi. Filmy puszczane w naszym programie technicznie były robione przez profesjonalną firmę, której sami płaciliśmy koszty produkcji. Podróżowaliśmy też za własne pieniądze. To była nasza pasja. Dowiedziałam się z telewizji, że „Pieprz i wanilię” oglądało w porywach 18 milionów widzów. Obecnie wszystkie polskie tego typu programy nie mogą pochwalić się taką widownią. Kiedyś to był jedyny program o podróżach. To było takie okienko na świat w czasach, gdy był on dla Polaków zamknięty.

• Po „Pieprzu i wanilii” przekierowała Pani swoją uwagę na Polskę. Powstało kilkanaście odcinków programu, który zapewne stanowił inspirację do czterotomowego już przewodnika „Groch i kapusta, czyli podróżuj po Polsce”. Także już  dwa tomy „Polski znanej i mniej znanej”. Czy podróże po Polsce mogą być równie fascynujące jak te odbywane po innych kontynentach?

Dla mnie w tym momencie podróże po Polsce są jeszcze bardziej fascynujące niż po świecie. Świat znam już dobrze, a w Polsce jest jeszcze dla mnie dużo do odkrycia. Chciałabym, aby Polacy najpierw poznawali swój kraj. A oni jak mają trochę wolnego czasu, to jadą w świat, tam gdzie ciepło. Zanim na dobre wyruszyłam w świat, byłam zarażona tylko Polską. Z moim pierwszym mężem Andrzejem Dzikowskim, jeszcze jako studenci jeździliśmy na brygady żniwne. Zarabialiśmy na tym grosze, ale wszystko przeznaczaliśmy na podróże po kraju. Przeszliśmy pieszo wszystkie góry, mam nawet złotą odznakę PTTK. Dużo pływaliśmy kajakami, śpiąc przy tym w namiotach. Mój mąż łowił ryby, a ja zbierałam jagody i grzyby. Wtedy udało nam się poznać Polskę. Ponadto, studiując historię sztuki, brałam udział w naukowych obozach wakacyjnych. Polegały one na tym, że mieliśmy objazdy po różnych zabytkach w Polsce. Wtedy odkryłam wiele ciekawych miejsc, do których wróciłam później podczas pisania „Grochu i kapusty”. Będę to robić zawsze, bo Polska to piękny i ciekawy kraj. 

• Z Pani inicjatywy w 1999 r. powstał pomnik Ernesta Malinowskiego, projektanta i budowniczego Centralnej Kolei Transandyjskiej. Dlaczego tak Pani na tym zależało?

Podczas jednego z moich pobytów w Peru, na przełęczy Ticlio, usłyszałam, że Centralna Kolej Transandyjska jest dziełem Amerykanina Henry'ego Meiggsa. Nie mogłam się z tym zgodzić, dlatego postanowiłam odpowiednio uhonorować prawdziwego twórcę tego arcydzieła sztuki inżynieryjnej, czyli Malinowskiego. Nie było to łatwe, gdyż o ile spotykałam się z pozytywnym odzewem na mój pomysł, to nie szły za tym żadne pieniądze. Rozmawiałam w tej sprawie m.in. z wicepremierem i ministrem finansów Grzegorzem Kołodko, ówczesnym dyrektorem TVP Ryszardem Miazkiem czy biznesmenem Aleksandrem Gudzowatym. Ostatecznie udało się, choć dzięki zaangażowaniu Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Komunikacji, ale tylko ja wiem, ile pracy kosztowało zebranie wszystkich funduszy. Autorem pomnika był znakomity rzeźbiarz, mój przyjaciel prof. Gustaw Zemła. Dzieło ma siedem metrów wysokości i nawiązuje do indiańskich totemów i polskich kolei. Pomnik stanął w lipcu 1999 r. - w setną rocznicę śmierci Ernesta Malinowskiego - właśnie na przełęczy Ticlio, najwyższym punkcie szlaku (4818 m n.p.m.). Zorganizowaliśmy wtedy też Rok Malinowskiego w Peru i w Polsce, a jego imieniem nazwano pociąg Warszawa-Krynica.

• Jest Pani już na emeryturze, a wciąż dużo podróżuje, pisze i fotografuje. Skąd czerpie Pani na to wszystko energię?

Lubię to, co robię. Uważam, że praca jest - obok miłości - jedną z największych wartości. To ona przedłuża mi młodość i aktywność. Nie wyobrażam sobie życia bez pracy.

• Mówi się, że najbardziej płodnym podróżnikiem był Arkady Fiedler, który napisał aż 32 książki. Jednak Pani na swoim koncie ma ich też bardzo dużo – tylko w ostatnich trzech latach ukazały się albumy „Biżuteria świata” i „Moje Ponidzie”, książka „Polska znana i mniej znana” oraz dwie części Pani biografii podróżniczej pt. „Tam, gdzie byłam”. Ma Pani jeszcze jakieś plany wydawnicze?

Pełno. Właśnie pracuję nad drugim tomem „Polski znanej i mniej znanej” oraz nad albumem „Drzwi i okna świata”. W zapasie mam też albumy „Fryzury i nakrycia głowy” i „Świat, który odchodzi”. Jak będę miała czas, to chcę jeszcze zrobić album o Chinach, może i o Etiopii. Jeśli chodzi o kolejne tomy mojej biografii podróżniczej pt. „Tam, gdzie byłam” postanowiłam zrobić sobie przerwę. Teraz interesuje mnie bardziej to, co będzie, a nie to co było. A poza tym jestem młodą artystką i mam ciągle wystawy fotograficzne.

• A czy zostały Pani jeszcze jakieś białe plamy na mapie świata? Miejsca, gdzie nie postawiła Pani dotąd stopy, a chciałaby?

Tak. Chociażby w tym roku wybieram się do Papui Nowej Gwinei, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Odbywa się tam ciekawy festiwal Sing-sing, który bardzo chcę zobaczyć. Zostało mi też jeszcze trochę Etiopii do uzupełnienia, bo to fascynujący kraj. A tak w ogóle jest wiele miejsc, które chciałabym jeszcze zobaczyć. Jednak chyba nie zdążę, bo muszę oszczędnie już gospodarować swoim czasem. 

• Bardzo dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję. Przy okazji pozdrawiam wszystkich mieszkańców Radzynia Podlaskiego. Jesteście wspaniali!

Pozostałe informacje

Z lewej prof. Sabina Bober z KUL, z prawej wicestarosta puławski, Piotr Rzetelski z PSL-u
Puławy

Problem z żydowską tablicą od marszałka. Zabrakło miejsca na pamięć

W przedwojennych Puławach żyło 3600 Żydów. Podczas wojny cała ta społeczność została z miasta wygnana przez Niemców, a żydowska dzielnica zniszczona. Dzisiaj lokalne władze miasta i powiatu puławskiego mają problem ze znalezieniem miejsca na tablicę poświęconą ich pamięci.

Kto dokończy puławską elektrociepłownię? Polimex zrywa kontrakt
Puławy

Kto dokończy puławską elektrociepłownię? Polimex zrywa kontrakt

Największa i jedna z bardziej pechowych inwestycji energetycznych na Lubelszczyźnie, nowy blok węglowy w Puławach, ma kolejny problem. Jej główny wykonawca - Polimex-Mostostal oświadczył, że odstępuje od kontraktu. Chodzi o zadanie warte 1,2 mld zł.

Aluron CMC Warta Zawiercie górą w Lublinie, Bogdanka LUK z drugą porażką u siebie
ZDJĘCIA
galeria

Aluron CMC Warta Zawiercie górą w Lublinie, Bogdanka LUK z drugą porażką u siebie

Znakomita atmosfera, ogromne emocje, pięć setów i jedyne czego zabrakło to wygrana. Po świetnym meczu Bogdanka LUK Lublin przegrała w hali Globus im. Tomasza Wojtowicza z Aluron CMC Wartą Zawiercie w hicie 16. kolejki.

Mikołajkowy półmetek
foto
galeria

Mikołajkowy półmetek

W nowo otwartym Klubie Paradox pojawił się Mikołaj ze śnieżynkami i rozkręcili grubą imprezę. Miał dużo prezentów muzycznych w klimacie latino i polskich hitów. Zobaczcie jak się bawi Lublin.

Imponujący powrót, czyli opinie po meczu Start Lublin - Zastal Zielona Góra
galeria

Imponujący powrót, czyli opinie po meczu Start Lublin - Zastal Zielona Góra

Start Lublin słabo zaczął, ale dużo lepiej zakończył piątkowy mecz z Zastalem Zielona Góra. Jak spotkanie oceniają gospodarze?

Obecnie w Lublinie Ruch zlikwidował wszystkie swoje kioski. W przeszłości takich punktów było łącznie 12.
MAGAZYN

Kioski Ruchu: to już koniec

Kiedyś były praktycznie na każdej ulicy, na każdym osiedlu. Dzisiaj w Lublinie nie ma już ani jednego.

Znęcał się nad rodzicami i groził im nożem. To nie pierwsza taka sytuacja

Znęcał się nad rodzicami i groził im nożem. To nie pierwsza taka sytuacja

Wyzywał, poniżał, popychał, nie pozwalał spać – schorowani rodzice 34-letniego mężczyzny nie mieli łatwego życia. O losie ich syna zdecyduje teraz sąd.

Camilla Herrem

ME piłkarek ręcznych: Norwegia i Dania zagrają w finale

Za nami pierwsze kluczowe rozstrzygnięcia trwających od 28 listopada mistrzostw Europy w piłce ręcznej kobiet. W piątkowych półfinałach rozegranych w Wiedniu triumfowały reprezentacje Norwegii i Danii, które w niedzielę zagrają o złoty medal. O najniższe stopień podium powalczą Francuzki i Węgierki.

Ptasia grypa zaczyna nowy sezon. Czy jest się czego obawiać?
ROZMOWA Z EKSPERTEM

Ptasia grypa zaczyna nowy sezon. Czy jest się czego obawiać?

Co roku zabija w Polsce miliony ptaków hodowlanych uderzając w rodzimy przemysł drobiarski. O ile zeszły sezon był pod względem spokojny, ten zaczął się o wiele gorzej. Na Lubelszczyźnie mamy już cztery ogniska: trzy w powiecie lubartowskim i jedno w ryckim. O tym skąd się wziął wirus H5N1, gdzie występuje najczęściej i czy może być groźny dla ludzi, rozmawiamy z prof. KrzysztofemŚmietanką z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach.

Mikołajki w Helium
foto
galeria

Mikołajki w Helium

Jeśli chcecie zobaczyć, jak się bawiliście na ostatniej imprezie w Helium Club, to zapraszamy do naszej fotogalerii. Tym razem fotki z cotygodniowego Ladies Night w Mikołajkowym wydaniu. Tak się bawi Lublin!

Zgubił narkotyki w sklepie. Wszystko nagrały kamery

Zgubił narkotyki w sklepie. Wszystko nagrały kamery

Do nietypowej sytuacji doszło w jednym ze sklepów spożywczych na terenie Świdnika. 20-latkowi wypadł woreczek strunowy, który szybko trafił wraz z właścicielem w ręce policji.

Wyprzedzanie zakończone tragedią. Nie żyje 39-latka

Wyprzedzanie zakończone tragedią. Nie żyje 39-latka

Kobieta próbowała wyprzedzić kilka samochodów na raz, ale jej jazda zakończyła się kraksą na drzewie. Razem z nią podróżowało dziecko.

Siała baba mak, nie wiedziała jak… więc zrobiła struclę makową!
DZIENNIK ZE SMAKIEM
film

Siała baba mak, nie wiedziała jak… więc zrobiła struclę makową!

Gdy zakwas na barszcz gotowy, a śledzie się marynują, warto pomyśleć o czymś słodkim na świąteczny stół.

The Analogs w Zgrzycie
koncert
14 grudnia 2024, 19:00

The Analogs w Zgrzycie

Dziś w Fabryce Kultury Zgrzyt będzie głośno i skocznie ponieważ wystąpi jeden z najbardziej znanych polskich zespołów street punkowych – The Analogs, którego koncerty są bardzo żywiołowe. Jako support zaprezentuje się Offensywa.

Jutro zrobimy zakupy. A jak będzie w następnym roku?
ZMIANY

Jutro zrobimy zakupy. A jak będzie w następnym roku?

Przed nami dwie niedziele handlowe. W następnym roku może być ich więcej, ale wszystko zależy od decyzji prezydenta.

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium