Żandarmeria Wojskowa w Lublinie prowadzi śledztwo dotyczące potencjalnej kradzieży wyposażenia kabiny pilota samolotu odrzutowego TS-11 "Iskra". Legendarny samolot ma trafić na pomnik w centrum miasta. Według burmistrza brakujące zegary były warte ok. 200 tys. zł.
Gdy samoloty TS-11 przed laty zostały zastąpione nowszymi maszynami M-346, uziemione "Iskry" za zgodą władz centralnych zostały rozdysponowane zainteresowanym podmiotom. Stare odrzutowce trafiły m.in. do muzeów, samorządów i fundacji. Jeden z nich w kwietniu zeszłego roku 41. Baza Lotnictwa Szkolnego podarowała Dęblinowi. Samorządowcy chcą, by samolot stanął na postumencie w centrum miasta (niedaleko Lidla) ciesząc oczy przechodniów. I do pewnego momentu wszystko szło po ich myśli.
Oddali na przechowanie
W kwietniu zeszłego roku Miasto Dęblin zostało się właścicielem jednej z "Iskier". Maszyna najpierw była przechowywana na terenie wojskowej jednostki, pod chmurką. W lipcu wojsko poprosiło o jej zabranie. Miejscowy samorząd warunków do przechowania swojego odrzutowca nie miał, więc burmistrz o pomoc poprosił zaprzyjaźnione Muzeum Sił Powietrznych. Dyrektorka zgodziła się przyjąć maszynę na swój teren. Z holowania miejskiego odrzutowca miał powstać nawet filmik nakręcony telefonem komórkowym przez jednego z pracowników magistratu.
W tym miejscu wersje wydarzeń dęblińskiego Ratusza oraz MSP zaczynają się rozjeżdżać. Według dęblińskich władz, podczas przyjmowania samolotu do muzeum, ten posiadał wyposażenie kokpitu, a być może również agregat. Na pewno nie miał natomiast silnika, który wcześniej wymontowało wojsko. Z kolei według muzeum, nie ma dowodów na to, że cokolwiek zginęło w trakcie przechowywania, a dokumentacja w posiadaniu Ratusza jest szczątkowa i niepełna. - Tak naprawdę nikt nie wie, co było w tym samolocie - przekonuje Monika Żmuda, dyrektor Muzeum Sił Powietrznych.
Gdzie "zegary" za 200 tysięcy?
W maju tego roku miasto zabrało swoją "Iskrę" z muzeum i tutaj kolejna ciekawostka - w protokole odbiorczym urzędniczka Ratusza, pracownica wydziału oświaty, podpisała go z adnotacją "bez uwag". Niedługo później maszyna trafiła do Wojskowych Zakładów Lotniczych celem jej pomalowania na oryginalny, srebrny kolor. Tego samego dnia do Urzędu Miasta z WZL trafiła informacja o brakujących elementach wyposażenia malowanej TS-11. Chodziło o 66 części stanowiących wszystkie urządzenia w kabinie pilota, czyli tzw. zegary. Według dęblińskiego samorządu ich resurs był ważny jeszcze przez cztery lata, a rynkowa wartość tego sprzętu sięgała nawet 200 tys. zł. W miejscu po agregacie, w dziobie, znaleziono kawałki betonu.
Gdzie podziało się brakujące wyposażenie? Władze Dęblina o potencjalnej kradzieży zawiadomiło służby. Na tej podstawie śledztwo już w czerwcu wszczęła Żandarmeria Wojskowa w Lublinie.
- Zawiadomienie o tym, że skradziono pewne elementy z samolotu TS-11 "Iskra" złożył burmistrz Dęblina. Obecnie trwa ustalanie sprawcy. W ramach prowadzonego postępowania przesłuchaliśmy 67 świadków i przeprowadziliśmy jeden eksperyment procesowy. Nikomu nie zostały postawione zarzuty - informuje mjr Damian Stanula, rzecznik ŻW.
Ktoś grzebał przy samolocie
Czy to właśnie w trakcie przechowywania "Iskry" przez MSP doszło do jej wyprucia z wartościowych elementów wyposażenia? Takie sugestie stanowczo odrzuca dyrektor placówki. Ta w rozmowie z nami stwierdziła, że wojsko najczęściej samo usuwa wyposażenie kokpitu oddawanych samolotów. Jej zdaniem tak mogło być również w przypadku tego egzemplarza. Problem w tym, że do usunięcia przyrządów nikt się nie przyznaje.
Władze Dęblina w niewinność muzeum nie wierzą. - Archiwalne zdjęcia kokpitu wskazują na to, że te "zegary", przyrządy wszystkie, jeszcze w kwietniu tamtego roku były na swoim miejscu - mówi Krzysztof Uznański, z-ca burmistrza Dęblina. - Tę sprawę należy wyjaśnić do końca. Nie może być tak, że oddajemy samolot w dobrej wierze, a potem okazuje się, że ktoś przy nim grzebał - dodaje. Dlaczego zatem pracownik odbierający samolot z MSP na protokole napisał "brak uwag"? - To mógł być pośpiech, zwyczajna nieuwaga - tłumaczy.
Szajka złodziei czy konfabulacja
Część urzędników z dęblińskiego Ratusza, która prosiła nas o anonimowość, uważa, że w MSP działa cała szajka odpowiedzialna za kradzieże wartościowych elementów wyposażenia składowanych eksponatów. Dlaczego więc niczego nie pokazały kamery monitoringu?
- Sprawdzono jedynie dwa ostatnie tygodnie przed oddaniem samolotu, a ten przecież stał w muzeum prawie rok - zauważa nasz rozmówca. Pytanie, czy informator urzędników mówi prawdę, czy konfabuluje próbując bezpodstawnie obciążyć pracowników i dyrekcję muzeum. Wojskowi prokuratorzy "za rękę" nikogo nie złapali, a jakość prowadzonej dokumentacji typu "samolot TS-11, sztuk 1" nieco utrudnia udowodnienie tak poważnych tez.
Cała historia ma także dość istotny wymiar finansowy. Władze Dęblina nie mają pieniędzy na projekt pomnika (kilkadziesiąt tys. zł) oraz jego wykonanie (podobno ok. 300 tys. zł). Założone zbiórki nie przynoszą oczekiwanych skutków. Gdyby samorząd mógł sam zdemontować i sprzedać usunięte w tajemniczych okolicznościach oprzyrządowanie, wykonać tę inwestycję miastu byłoby nieco łatwiej.
