Niepublikowane wcześniej dokumenty, zdjęcia z prywatnych zbiorów, a przede wszystkich obszerne wspomnienia znajdą się w książce Ewy Bagłaj "Marek Trela. Moje konie, moje życie". Premiera 23 listopada.
Nie bez powodu tytuł ukazuje się właśnie teraz. W lutym Marek Trela został odwołany przez Agencję Nieruchomości Rolnych ze stanowiska prezesa stadniny koni w Janowie Podlaskim.
Związany był z nią od 1978 roku, na początku pracował tu jako lekarz weterynarii. W fotelu szefa zasiadał od 2000 roku. – Pani Ewa wyszła z propozycją książki. Trudno powiedzieć dlaczego się zgodziłem. Przedstawiła to w takiej formie, że wydaje mi się że to ma sens. Ale wątpliwości mam dalej czy ludzi to zainteresuje. Pani Ewa twierdziła że warto i uległem jej namowom – przyznaje Marek Trela, który obecnie prowadzi własną firmę doradczą w zakresie hodowli koni.
– To książka biograficzna z licznymi wypowiedziami Marka Treli. Nawiązuje do wywiadu-rzeki. Dzieli życiorys na różne etapy, te zawodowe i prywatne – opowiada autorka Ewa Bagłaj, która pochodzi z Terespola, napisała jak dotąd kilka powieści dla młodzieży m.in. "Prymuskę" oraz biografię Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej. Jak mówi, jest zakochana w koniach, książkach i nadbużańskim krajobrazie. – Są tutaj też ostatnie wątki, te związane z odwołaniem pana Marka czy z Shirley Watts. Jest też o ostatniej aukcji Pride of Poland. A obok zdjęć światowej sławy fotografa Stuarta Vesty'ego znajdą się te z prywatnych archiwów, dotąd niepublikowane. Również archiwalne zapiski z pamiętnika, bardzo wzruszające zresztą – zaznacza Bagłaj.
To ma być książka nie tylko dla koniarzy. – Zależało mi aby była to pozycja otwarta dla szerokiego kręgu czytelników. Faktycznie, hodowcy znajdą w niej przydatne wskazówki pana Marka. Ale są też przemyślenia bohatera na inne tematy – dodaje autorka.
Praca nad książką nie trwała długo. – Impulsem był wykład w maju, który na jednej z krakowskich uczelni dali właśnie Marek Trela, Jerzy Białobok i Anna Stojanowska (cała trójka została w lutym odwołana przez ANR- przyp. red.). Mówili o sukcesach polskiej hodowli koni arabskich. W wielkiej auli nie starczyło miejsc. Było tylu zainteresowanych. Większość przyjechała aby słuchać m.in. Marka Treli. Dlatego postanowiłam w książce oddać mu jak najwięcej okazji do głosu – tłumaczy Ewa Bagłaj.
– Pewnie jakiś wpływ na to wszystko miało odwołanie mnie ze stanowiska. Nie można tych rzeczy rozdzielić. Przyznam jednak że mam tremę. Nie wiem jak będzie to przyjęte przez czytelników. Czy rzeczy ciekawe i ważne dla hodowców, okażą się na tyle ciekawe również dla innych? Poczekam na oceny – stwierdza Trela.
Przypomnijmy, że w bialskim sądzie pracy wciąż toczy się proces o przywrócenie go do pracy. Kolejna rozprawa w grudniu.
W grudniu też planowane są pierwsze spotkania z czytelnikami, na razie w Warszawie. Książkę "Marek Trela. Moje konie, moje życie" wydał Instytut Wydawniczy Erica.
Marek Trela. Moje konie, moje życie - fragment książki
Pierwszymi osobami zza żelaznej kurtyny, które zawitały do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i rozpoznały rynek, były młoda Angielka, Patricia Lindsay, i jej siostra Sonia. Obie zakochały się w polskich arabach, hodowanych w stuprocentowej czystości krwi. Zakochały się do tego stopnia, że nauczyły się języka polskiego. Patricia Lindsay, jako pierwszy zagraniczny hodowca, kupiła w 1958 roku grupę polskich koni. Na długo przedtem, nim zaczęły odbywać się janowskie aukcje. Przez następne lata wyławiała hodowlane perełki, budując z nich fundament swojej stadniny.
– To były wielkie oryginały, te panie – wspomina Marek Trela. – Szalenie zamożne, potrafiły się dostosować do każdej sytuacji. Odwiedzały w czasie swojego pierwszego pobytu jeszcze istniejące stadniny w Albigowej, Nowym Dworze, Michałowie oraz w Janowie Podlaskim, który był wtedy bez arabów. Nie miały nic przeciwko podróżowaniu samochodami z końmi, bardzo wówczas prymitywnymi furgonetkami do przewozu zwierząt. Opatulone w jakieś kożuchy, w które je pan Krzyształowicz wyposażał. Byle tylko dojechać do kolejnej stadniny.
Po powrocie z tej wizyty, mając świeżo w pamięci oglądane konie, pełna entuzjazmu miss Lindsay napisała dwa artykuły do czasopisma poświęconego arabom. Spotkały się one w Wielkiej Brytanii z chłodnym przyjęciem, a nawet krytyką, lecz wkrótce otrzymała list od hodowczyni ze Stanów Zjednoczonych, z pytaniami o dalsze informacje i zdjęcia. „Tak zaczął się eksport do krajów zachodnich, który przeszedł najśmielsze oczekiwania”, wspominała po latach ten okres, w którym pomagała nabywcom amerykańskim sprowadzać z Polski ogiery i klacze. [Patricia Lindsay, Moje wspomnienia, „Araby” Nr 10 (2/2008), s. 32].
To dzięki niej Eugene LaCroix przyjechał w 1962 roku do Janowa Podlaskiego i zakupił kilka koni, które uczyniły z jego farmy Lasma Arabians potęgę wśród amerykańskich hodowców. Był to przede wszystkim ogier Bask, pełny brat „Królowej Janowa” Bandoli, urodzony w Albigowej pod kierunkiem Romana Pankiewicza. Urodziwy prawnuk Kuhailana Haifi or.ar. wpadł na ring pełen wigoru, poruszając się prawie bez dotykania ziemi. Zachwycił doktora LaCroix tak, jak przez następne lata miał zachwycać Amerykę.
Bask ustanowił nowy wzorzec rasy. W dużej mierze jemu zawdzięczamy określenie „Pure Polish” (czysto polski). Pod troskliwą opieką osobistego trenera, Zenona Lipowicza oraz jego żony Jolanty efektowny ogier wygrywał pokazy w ręku i pod siodłem. Zootechniczka karmiła go według polskiej tradycji żywieniowej i rozmawiała z nim w ojczystym języku, żeby dobrze się czuł na obczyźnie. Miał niespożytą energię i w każdym roczniku dawał licznych, często wybitnych potomków. Zasłużył na miano najbardziej wpływowego ojca tej rasy w okresie powojennym. Krew Baska płynie dzisiaj w jednej czwartej populacji amerykańskich arabów, to jest ponad dwustu tysiącach koni!
Został jednym z zaledwie dwóch ogierów uhonorowanych pochówkiem w słynnym parku tematycznym Kentucky Horse Park nieopodal Lexington, w regionie, który jest stolicą amerykańskich wyścigów i hodowli koni. A w największym muzeum konia na świecie, które się tam znajduje, zwiedzających wita w holu przed wejściem pomnik Baska ponadnaturalnej wielkości. Odlaną w brązie rzeźbę zaprojektował i wykonał artysta Edwin Bogucki, syn polskich emigrantów. „Pełen ekspresji, »zrywający się do lotu ze spojrzeniem orła« – Bask, przed tymi, którzy go widzieli, staje jak żywy, dla tych, którzy go nie widzieli, wraca do życia ponownie”, pisał Zenon Lipowicz. [Zenon Lipowicz, Moje spotkania z Baskiem, „Kurier Arabski” 2000, nr 26].
Po spektakularnym boomie na konie arabskie z Polski, który w połowie lat osiemdziesiątych osiągnął szczyt, przyszło załamanie.
Z powodu kryzysu ekonomicznego władze amerykańskie zaczęły zastanawiać się nad celowością pompowania takich cen na konie. Szukano oszczędności, uszczelniano prawo podatkowe. Zmieniły się zasady zwolnień na inwestycje rolne i araby przestały się opłacać. Ceny drastycznie spadły. A to oznaczało duże kłopoty dla naszych stadnin.
Szczęśliwie wtedy pojawili się kupcy z innych krajów, głównie z Europy. Przede wszystkim Brytyjka Shirley Watts, żona perkusisty zespołu The Rolling Stones, Charliego Wattsa.