Banki drastycznie zawyżały opłaty za wezwanie dłużników do spłaty zaległości, choć nie miały prawa na tym zarabiać. Za sam telefon do dłużnika potrafiły naliczać 35 zł. Za wysyłkę listu kosztującą 4,20 zł naliczały nawet 40 zł. Opamiętały się po interwencji Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Wysyłanie wezwań do swoich dłużników jest legalne, ale nie może być źródłem zarobku. – Bez względu na branżę – przypomina Marek Niechciał, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Od dłużnika można pobierać opłaty za upomnienia, ale nie można brać stawek z sufitu. – Mają odpowiadać kosztom faktycznie ponoszonym.
Jeżeli więc wysyłka listu poleconego kosztuje 4,20 zł, to nie można dłużnika obciążyć 40-złotową opłatą. Tyle życzył sobie Alior Bank, jedna z kilku instytucji, które zaprzestały takich praktyk po interwencji UOKiK. Efekt? Opłata za polecony spadła do 4,20 zł, za zwykły list bank nie nalicza już ani grosza, chociaż wcześniej chciał 25 zł.
Podobnych przykładów jest więcej. Bank BPH za telefoniczne upomnienie życzył sobie od dłużnika 35 zł, a za listowne 30 zł. Bank Handlowy za telefoniczny monit brał od posiadaczy kart kredytowych 35 zł, za listowny 25 zł.
Także te instytucje zaprzestały swych praktyk pod naciskiem Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. I to łagodnym naciskiem, bo urząd nie musiał wszczynać przeciw bankom formalnego postępowania. Poprosił tylko o zmianę opłat. Wystarczyło to również w przypadku firmy pożyczkowej Aasa, na właściwe tory wrócił PKO BP, Raiffeisen Bank Polska oraz gdyński SKOK Stefczyka.
Kilka innych instytucji skorygowało swoje taryfy już w trakcie formalnego postępowania. To banki spółdzielcze w Szczebrzeszynie i Kurowie, Getin Noble Bank oraz Maestro Finance.
Urząd informuje, że pod lupę wziął już kolejne banki.