Gaj, doktor nauk technicznych, emerytowany podpułkownik WP i były wykładowca w WAT do połowy lutego był pracownikiem Lubelskiego Zarządu Przejść Granicznych z siedzibą w Chełmie. Organem założycielskim dla LZPG jest wojewoda.
Batalię o zabezpieczenie schodów rozpoczął jako osoba prywatna. W piśmie adresowanym do wojewody lubelskiego poinformował o "stanie zagrożenia życia spowodowanym niedostosowaniem do obowiązujących przepisów wysokości i maksymalnego prześwitu balustrad we wszystkich klatkach schodowych”.
"Oczekuję krótkiej i jednoznacznej odpowiedzi w jednym z zamieszczonych wariantów” - napisał Gaj. W pierwszym wojewoda miał odżegnać się od doprowadzenia balustrad do stanu zapewniającego bezpieczeństwo i jednocześnie przyznać się, że opinie mieszkańców Chełma na temat otoczenia Gmachu są mu zbyteczne.
W drugim miał podzielić stanowisko Gaja, wprowadzając do inwestycyjnych planów poprawę balustrad i otoczenia Gmachu. Autor pisma zażądał także, aby podpis pod odpowiedzią był czytelny. Po to, by w razie wypadku było wiadomo, kto ponosi za to odpowiedzialność.
- Jako oficer i budowlaniec uważam, że jeśli się widzi jakiekolwiek zagrożenie, to należy reagować - mówi Gaj. - Stąd taki ton pisma.
Poszedł do prokuratury, stracił pracę
W imieniu wojewody (wtedy była nim jeszcze Jolanta Szołno-Koguc) Gajowi odpowiedział Mirosław Szymczyk, dyrektor generalny LUW. Poinformował, że budynek został wybudowany w 1936 r. zgodnie z wówczas obowiązującymi przepisami. Przywoływane przez Gaja normy dotyczące minimalnej wysokości i maksymalnego prześwitu balustrad odnoszą się do obiektów projektowanych po roku 2002. Gaja ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała, w związku z czym o zagrożeniu związanym z balustradami poinformował prokuraturę. Ta nie znalazła podstaw do wszczęcia śledztwa.
Niedługo po tym LZPG rozwiązał z Gajem umowę o pracę. Na odchodnym pan Jacek otrzymał od Jerzego Jaworskiego, dyrektora Lubelskiego Zarządu jak najlepszą opinię zawodową. Dlaczego zatem został zwolniony? - To pytanie nie do mnie, ale Urzędu Wojewódzkiego - mówi Jaworski.
Gaj jest przekonany, że został zwolniony za karę. Nie ma pretensji do Jaworskiego, ale do jego zwierzchników z LUW.
- Nie jestem pracodawcą w LZPG, ale w LUW - mówi dyrektor Szymczyk. - Pana Gaja osobiście nie znam, a w swoich poczynaniach nigdy nie kierowałem się zemstą.
Gaj nie twierdzi, że to dyrektor Szymczyk kazał go zwolnić. Jest jednak pewien, że inicjatywa w tej sprawie nie należała do jego bezpośredniego przełożonego.