Reprise/Warner
I rzeczywiście, dwunasta płyta długogrająca zespołu Toma Petty'ego jest utrzymana w klimacie bluesowym. A zatem odmiennym od tego, z którym grupa kojarzyła się rzeszom słuchaczy w Stanach Zjednoczonych i odbiorcom w innych częściach świata.
Czy taka wolta stylistyczna może na dzień dobry zniechęcić fanów do ich ulubieńców? Amerykańskich nie, bo dla nich Tom Petty And The Heartbreakers to swojaki, którym ufa się niemal bezgranicznie, a blues jest tam narodowym gatunkiem przez wielu kochanym, a przez innych przynajmniej szanowanym i akceptowanym.
Gorzej z innymi nacjami, wśród których oddani zwolennicy kapeli, którzy byliby skłonni kupić każdego cedeka bez zawahania, to rzadkość, a ludzie tak samo ceniący rocka i bluesa też są w mniejszości. Sądzę, że u nas longplay takiej grupy o takim tytule zainteresuje przede wszystkim miłośników bluesa. I będą oni raczej usatysfakcjonowali jego zawartością.
Album ma sporo pozytywów. Po pierwsze, amerykański zespół nie poszedł na łatwiznę i nie nagrał zestawu coverów, tylko przygotował 15 autorskich piosenek. Drugim atutem nowego przedsięwzięcia Tom Petty And The Heartbreakers jest rozmaitość odmian dwunastotaktowca – od nawiązań do akustycznego i elektrycznego bluesa przez blues pożeniony z country i jazzem aż do blues-rocka.
Trzecim walorem longplaya jest oryginalne brzmienie wynikające z rzadko stosowanego w dzisiejszych czasach sposobu nagrywania – na żywo w studiu, bez dogrywek, poprawek itp. tricków. Dzięki temu muzyka brzmi autentycznie i żywo.
Paradoksem tego albumu jest fakt, że najlepszymi numerami są te, w których blues jest tylko częścią gatunkowej mikstury. Znakomity utwór "First Flash of Freedom” to długi walc kojarzący się w równym stopniu z bluesrockowym graniem The Allman Brothers Band i z bardziej psychedelicznym jamowaniem Grateful Dead. Wyśmienity wolny kawałek "Good Enough”, zamykający album, to połączenie blues-rocka w stylu Led Zeppelin z blues-rockiem a la "I Want You (She's So Heavy)” The Beatles.