Wydawnictwo Czarne
Na czym polega dziś pomoc humanitarna? To pytanie zadaje sobie wielu pracowników NGO, bohaterów książki Lindy Polman. Próbuje odpowiedzieć na nie też sama autorka, holenderska dziennikarka, która krok po kroku analizuje działalność międzynarodowej pomocy. Od Bałkanów po Darfur, od Somalii po Afganistan.
Polman dosadnie punktuje takie grzechy NGO, jak rozbuchana biurokracja, afiszowanie się wysoką pozycją i majątkiem, czy marnowanie pieniędzy na spełnianie własnych zachcianek (pola golfowe, boiska do squasha, prostytutki, bilety lotnicze w pierwszej klasie).
Odwiedzając obozy dla uchodźców widzi transporty kompletnie nietrafionych darów (damskie szpilki, stringi czy pigułki viagry dla ofiar tsunami), jest świadkiem zabiegów prowadzonych przez samozwańczych lekarzy ("w swoim kraju dostaliby za to dożywocie”), zabieraniu dzieci rodzicom ("bo w Ameryce będzie im lepiej”), czy natrętnej ewangelizacji muzułmanów.
– Światek humanitarny od dawna już nie łagodzi cierpień i nie nosi sandałów. Dzisiaj humanitaryści raczej epatują eleganckimi garniturami – pisze Polman.
Jeden z najmocniejszych zarzutów jakie stawia dziennikarka, to wspieranie reżimów. – Tam, gdzie pojawiają się organizacje humanitarne, miejscowi przywódcy zaczynają nagle jeździć drogimi samochodami i budują piękne domy.
Na dowód przytacza twarde liczby: w byłej Jugosławii 30 proc. pomocy trafiało do serbskiej armii, w 1992 roku reżim Saddama Husajna zarobił dzięki ONZ 250 mln dol., itd.
Goma (obozy dla 3/4 miliona uchodźców w Rwandzie), przeszła do historii pomocy humanitarnej m.in. jako "kryzys efektem pasa do lądowania”. Operacja ratowania Hutu okazała się najlepiej finansowana akcją humanitarną na świecie.
W tym "supermarkecie pomocy” między magazynami z pochodzącą z darów żywnością, a szpitalami, uchodźcy zaparkowali nawet kilka czołgów i helikopterów. Nocami "polowali na Tutsich”, a w dzień kradli nawet 60 proc. wszystkich rozdzielnych dóbr. Tuż za samolotem pełnych zabawek, lądował kolejny, tym razem z dostawą broni. To "państwo w państwie” rządziło się własnymi prawami i rosło w siłę.
Pod koniec 1995 roku w czterech obozach dla rwandyjskich ludobójców w Gomie było: 1324 bary, 450 restauracji, 590 sklepów, 60 zakładów fryzjerskich, 4 studia fotograficzne, 3 kina, 2 hotele. Rok później obozy przestały istnieć, a "karawana organizacji ruszyła dalej”.
Dostaje się też dziennikarzom, którzy bezmyślnie dają się wciągnąć w trybiki tej potężnej maszyny. Im więcej uwagi media poświęcą danej katastrofie, tym więcej pieniędzy wpłynie na konta organizacji. Nic więc dziwnego, że dużą część ich budżetów jest przeznaczana na informacje dla prasy i public relations.
Dziennikarze rzadko dociekają, stawiają trudne pytania, wolą nie widzieć, że organizacje humanitarne to "przedsiębiorstwa przebrane na Matkę Teresę”. Dlaczego? Bo zwykle są finansowani przez jedną a takich organizacji, lub będąc na miejscu korzystają z jej gościnności.
Dlatego też, książka Lindy Polman jest tak ważna i potrzebna.
W październiku 2011 r. w Warsztatach Kultury w Lublinie odbędzie się dyskusja na temat tej książki. Więcej informacji wkrótce.