To ostatnia szansa by zobaczyć coś z programu trwających w Lublinie Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca. 12 listopada najgłośniejsze wydarzenie. Tancerze wystąpią w kuźni.
Organizatorzy z Lubelskiego Teatru Tańca zapowiadali, że 19. edycja imprezy będzie próbą pokazania tancerzy w nowych przestrzeniach. W czwartek o godz. 20 można sprawdzić jak „Ruhr-Ort, Ein Tanzfonds Erbe Projekt" Susanne Linke& Renegade z Niemiec wygląda w hali Kuźni Matrycowej na terenie dawnej fabryki samochodów. W środę był pierwszy pokaz spektaklu. Podobno widowiskowe, ostre, bardzo niemieckie i głośne. Trzeba zweryfikować. Ale coś mi mówi, że propozycja dedykowana robotnikom i górnikom z Zagłębia Ruhry nie będzie tak nurtująca jak niektóre spektakle już pokazywane.
Chcę myśleć, że organizatorzy układając program bardzo przebiegle umieścili obok siebie cztery propozycje udowadniające widzowi, że dużo nauki przed nim. Poniedziałek: „Gluten Free” Liat Dror Nir Ben gal Dance Company z Izraela i „Wild Places: Mountain" Roosna & Flak, Korzo productions z Holandii. A we wtorek: krajowa „Monadologia. Traktat o relacyjności" Aleksandra Hirszfeld, Marta Ziółek, Małgorzata Kuciewicz i prezentowany dwie godziny później francusko-amerykańskim projekt „Relative Collider" w wykonaniu Le principe d'Incertitude Liz Santoro & Pierre Godard.
W teatrach tańca piękne jest to, że widz idzie na spektakl i wychodzi w poczuciu, że niczego nie zrozumiał. Idzie na następny i okazuje się, że można być zdezorientowanym jeszcze bardziej. Ale otwartość na nowe daje bonus w postaci zadowolenia.
Bo można nie zrozumieć i się zachwycić. Można przeczytać informację z programu, że „w celu zrozumienia działania zasad regulujących poziom skupienia widza, „Relative Collider” poddaje w wątpliwość to co jest wymieniane, tworzone i niszczone w akcie obserwacji”. I co? I nadal nic nie rozumieć ale docenić pomysł eksperymentu przeprowadzonego przez trójkę tancerzy-performerów oraz lektora-performera na oglądających.
W białej przestrzeni sceny Stephen Thompson (lektor-performer) przez 45 minut rytmicznie recytował wyrazy, urywki zdań. Przygotował je współtwórca spektaklu Pierre Godard, którego widzieliśmy na scenie (tancerz-performer). Nie było chyba logiki tekstu, był rytm i akcenty. Monotonnemu siekaniu słów towarzyszyło rytmiczne pulsowanie powtarzalnych dźwięków. Coś jak uderzenia dwóch drewienek. A gdzie taniec? Był. Goddard oraz Liz Santoro i Cynthia Koppe wykonywali układ, sekwencje ruchów i kroków osadzonych gdzieś na pograniczu rytmiki. Szukanie ciągu gestów, układu w przestrzeni sceny czy doszukiwanie się relacji między tancerzami było skazane na niepowodzenie. Ale mechaniczna recytacja, minimalistyczne dźwięki i wyprany z emocji układ choreograficzny – w sumie tworzyły intrygującą całość. Publiczność siedziała skupiona. Może dumając ile w tym jest improwizacji a ile matematycznej precyzji?
Brawa były solidne.
Dziwnie brzmiały w sali w której ponad pół godziny słuchaliśmy stukania i mordowania tekstu.