Polska, bo Bulletstorm robi polskie studio People Can Fly. Ale gra zostanie wydana na całym świecie przez międzynarodowy koncern Electronic Arts. Oczekiwania? Dwa. Po pierwsze: świetna gra. Po drugie: kilka milionów sprzedanych pudełek.
To drugie zależy już od kampanii marketingowej i graczy, którzy muszą się skusić na nowy, nieznany tytuł. A wiadomo, ze najlepiej sprzedają się gry z kolejnym numerem w tytule.
O czym jest sama gra? Fabuła nie ma tu większego znaczenia (bo gra ma być bardzo dynamiczną strzelaniną), ale jest: troje żołnierzy elitarnych sił pokojowych zostaje zdradzonych przez swoje dowództwo i pozostawionych na pastwę losu na rajskiej planecie.
Rajskiej kiedyś, bo teraz wszystko obraca się w ruinę. A zamiast szczęśliwych mieszkańców mamy szczęśliwe mutanty i jeszcze bardziej szczęśliwe gangi. Szczęśliwe, bo przybyła nowa zwierzyna do upolowania…
Nasze zadanie – a wcielamy się w cynicznego zabijakę, Graysona Hunta – jest raczej proste: zlikwidować wszystko po drodze i zemścić się na tych, którzy nas tu zesłali.
Cała frajda w tej grze ma się opierać na jednym czynniku: niezwykle efektownym (i efektywnym) systemie walki. Tak wręcz, jak i bronią "palną”. Do tego dochodzą specjalne ataki, kopniaki, wślizgi i bardzo nietuzinkowe uzbrojenie. Wrogów łapiemy, przyciągamy, wyrzucamy w powietrze… ogólnie robimy im dość niemiłe rzeczy (gra jest oczywiście dla osób pełnoletnich).
Im bardziej złożony i widowiskowy sposób znajdziemy się na pozbycie miejscowej paskudy, tym więcej punktów premii otrzymamy. A te, wraz z różnymi licznikami i nazwami migają nam jak zwariowane niemal po całym ekranie ( w wolnej chwili za punkty modernizujemy broń).
Cała gra jest zupełnie pozbawiona patosu współczesnych gier akcji, gdzie ratujemy świat (a przynajmniej Stany Zjednoczone). A wygląda lepiej, niż większość z nich. Zresztą, zobaczcie sami:
Premiera gry Bulletstorm (PC, Playstation 3, Xbox 360): luty 2011