Jedna z amerykańskich telewizji przygotowuje program na temat sytuacji muzeum byłego obozu zagłady w Sobiborze. Jak udało nam się ustalić, chodzi m.in. o to, jakie są gwarancje Polski, że placówka ta będzie funkcjonować i dawać świadectwo zbrodni Holocaustu, której Sobibór jest ponurym symbolem.
Dyrektor dodaje: Może nie jest to liczba imponująca w porównaniu z Oświęcimiem czy Majdankiem, ale proszę zważyć, że do Sobiboru dostać się nie jest łatwo i nie da się tego zrobić przy okazji zwiedzania innych większych miast. To musi być całodniowa wyprawa tylko w tym celu. I jeżeli dzieje się tak, że zainteresowanie naszym muzeum nie tylko utrzymuje się, ale rośnie, musi ono posiadać stabilne warunki funkcjonowania.
Dr Skwirowski przypomina, że powołany i założony w ramach Akcji Reinhard obóz sobiborski był najbardziej tajnym spośród wszystkich innych. Powstał przy małej stacji kolejowej Sobibór, 5 km od wschodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa wiosną 1942 roku.
Od maja zaczął przyjmować pierwsze transporty skazanych na zagładę Żydów. Przede wszystkim z Lubelszczyzny i Galicji lecz także z krajów Europy Zachodniej. W ostatnim okresie funkcjonowania skierowano tam także transport jeńców Armii Czerwonej pochodzenia żydowskiego. To jeden z nich, sierżant Aleksander "Sasza” Pieczerski zorganizował w połowie października 1943 roku powstanie więźniów zakończone masową ucieczką. Krótko po niej Niemcy zlikwidowali obóz starając się pozacuerać wszelkie ślady jego działalności.
Liczba ofiar Sobiboru nie jest dokładnie znana. Przez wiele lat mówiono o wielkości 300-400 tysięcy. Skąpe zasoby archiwalne pozostałe po likwidacji obozu wskazują na 167 tysięcy, a ponad wszelką wątpliwość wiadomo o 142 tysiącach zgładzonych.
Wicestarosta włodawski Edward Łągwa mówi: "Sytuacja muzeum sobiborskiego, jako części regionalnego Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego jest niefortunna. Co roku stawia nas w sytuacji wyboru na co mamy przeznaczać skąpe środki. Kwestia finansowa utrzymania muzeum w Sobiborze, to wielkość rzędu 400 tysięcy złotych. Dla resortu kultury i dziedzictwa to niewielki wydatek. Dla nas, jednego z najbiedniejszych powiatów w Unii Europejskiej - wielki.
Wicestarosta dodaje: Uważam, że im prędzej muzeum trafi w administrację rządową, tym lepiej. Jesteśmy już naprawdę zmęczeni corocznym proszeniem o pomoc.
Otrzymaliśmy także wgląd w korespondencję prowadzoną ostatnio przez sekretarza stanu w ministerstwie kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Żuchowskiego ze starostwem włodawskim. Najpierw po skandalu z zamknięciem muzeum sobiborskiego, deklaruje wolę przejęcia obiektu w administrowanie resortu i proponuje porozumienie w tej sprawie w formie umowy. Potem jednak propozycję wycofuje.
Tylko co to wszystko ma obchodzić amerykańską telewizję szykującą materiał o Sobiborze, który formalnie od nowego roku powinien zostać zamknięty na kłódkę. Raz – z braku pieniędzy na funkcjonowanie. Dwa – z powodu wątpliwej legalności działania, bo pod administracją inną niż określa to ustawa Sejmu z 1999 roku.
W swym ostatnim piśmie do sekretarza stanu Żuchowskiego, wicestarosta Łągwa wyraża ubolewanie, że "wielokrotne wcześniejsze rozmowy i deklaracje ze strony MKiDN okazały się płonnymi”. Nawet poetycko.
Gwoli przypomnienia. Po to, aby Wrocław mógł rywalizować w wyścigu o przyznanie mu roli kulturalnej stolicy Europy, szef tego samego resortu, przypadkowo wrocławianin, Bogdan Zdrojewski, przyznał swemu miastu 100 mln złotych. Za taką kasę Sobibór mógłby spokojnie funkcjonować... 250 lat.
– Czy Sobibór to jakiś "kłopot” dla Polski? – pyta córka jednego z uciekinierów z obozu, a potem obywatela USA.