W domach, w pubach, na plebaniach, w szpitalach, w więziennych celach, a niektórzy nawet na dyżurze.
Pustki na ulicach i chodnikach i emocje przed telewizorami. Tak wyglądały miasta i miasteczka w całej Polsce. W Lublinie - już po meczu - kilkudziesięciu kibiców z okrzykami radości zablokowało Krakowskie Przedmieście - przy poczcie. Inni swoją radość okazywali w nocnych autobusach. W środku rozlegały się gromkie śpiewy: "Biało czerwoni!”. Kierowcy także dali upust emocjom. Wszędzie było słychać włączone klaksony.
- Tak ważnego wydarzenia nie można było przegapić - mówi ks. Jerzy Ważny, proboszcz parafii św. Andrzeja Boboli w Lublinie. - Sobotni wieczór to gorący czas dla księży, bo wtedy przygotowują się do niedzieli. Dlatego w mojej plebanii nie było wspólnego oglądania meczu. Ale każdy ksiądz kibicował w swoim pokoju. Tak, jak ja.
Nie z wyboru, ale z przymusu, w swoich "pokojach” mecz oglądali więźniowie lubelskiego aresztu śledczego. - Wyjątkowo cisza nocna nie obowiązywała od godz. 22 - tłumaczy nam jeden z wychowawców. - Bo i wydarzenie było wyjątkowe.
- Całe szczęście, że nie było żadnego pożaru - podkreśla kpt. Michał Badach z lubelskiej straży pożarnej. - Wszyscy strażacy mogli zasiąść w świetlicy przed telewizorem.
Mniej szczęścia mieli za to niektórzy artyści. - Nie mogłem kibicować naszym piłkarzom, bo graliśmy w Niemczech koncert - przyznaje Tomasz Zeliszewski, perkusista Budki Suflera. - Bardzo mi szkoda.
- A ja sobie nie wyobrażam, żebym to przegapił. Przecież to historyczna chwila - wyjaśnia Marcin Adamiec, kibic z Lublina, który razem z kolegami oglądał mecz w pubie. Stolik zarezerwowali dwa tygodnie wcześniej. - Tak jak większość fanów futbolu - wyjaśnia Artur Mazur, menedżer jednego z pubów przy lubelskim deptaku. - W dniu meczu nie było szans na wolne miejsce.
W innych lokalach trzeba było nawet dostawiać krzesła. - Tylu było chętnych do wspólnego świętowania - podkreśla Sebastian Mączka, menedżer klubu na miasteczku akademickim w Lublinie. - Najpierw wszyscy nerwowo czekali na pierwszego gola, a potem... było już z górki. Wielka radość, śpiewy i owacje na stojąco po meczu. Wspaniała atmosfera, bo i sukces piłkarzy wspaniały.
Ale większość kibiców spędziła ten sportowy wieczór przed telewizorem w domu.
- W ostatniej chwili mogłem pojechać do Chorzowa, ale miałem za mało czasu - mówi Andrzej Zawadzki z Tomaszowic. - Ostatecznie zostałem domu. Bardzo przeżyłem ten mecz, do dzisiaj nie mogę mówić, a kot - jak usłyszał moją euforię po zdobyciu bramki, tak się wystraszył, że uciekł z domu.