Opiekuje się ostoją konika biłgorajskiego w Szklarni koło Janowa Lubelskiego. A że ma dobre serce, ludzie podrzucają mu inne zwierzaki.
Do Szklarni od Janowa Lubelskiego rzut beretem. W połowie wsi znajduje się 40 hektarów ogrodzonych łąk. Tam od wiosny do zimy żyją na wolnym powietrzu koniki biłgorajskie.
Pan Zbyszek wyciąga okarynę. Mały, gliniany instrument. Przykłada do ust i zaczyna grać. Po minucie podchodzi do nas Stokrotka z małą Sonatą. - Tak by za nic nie przyszły. Ale nauczyłem do małego. Sonatka właśnie kończy kurację. Miała ciętą ranę. Miesiąc się goiła - mówi Zbigniew Butryn. Opiekuje się w sumie 21 konikami biłgorajskimi.
Takiego zwierzaka można sobie kupić już za 3,5 tys. złotych. W sam raz pasuje do większego ogrodu. Nie potrzebuje zagrody, w zimie schowa się pod wiatę. Od wiosny do jesieni się pasie, w zimie zjada 10 kilogramów siana na dobę. - Ale warunek. Jeśli kupicie jednego, musi mieć jakiegoś zwierzaka do towarzystwa. Świnkę, albo psa - śmieje się Butryn. - Bo inaczej konik dostanie choroby sierocej.
Do Szklarni ludzie zwożą chore zwierzaki. A to czarnego boćka ktoś znajdzie. Jak Stefana, który teraz dzieciaki na przystanek odprowadza. A to zranionego orła bielika.
- Podchodziłem do niego w skórzanym kombinezonie ochronnym, bo pazurami potrafi człowieka do kości przeorać - opowiada pan Zbyszek. Podczas kuracji tak się z sobą zaprzyjaźnili, że orzeł chodził za nim krok w krok. Potem jeszcze przylatywał, siadał na ogrodzeniu i jadł z ręki.
- Pan Zbyszek ma serce jak św. Franciszek. Pamiętam, jak kilka lat temu radni uchwalili, że w Janowie nie wolno trzymać zwierząt. A ludzie hodowali wtedy kozy na mleko. No i wszystkie poszły do Zbyszka. Miał ich więcej niż koników - mówi Łukasz Drewniak, dyrektor Janowskiego Centrum Kultury.
Z tamtego czasu został kozioł o wdzięcznym imieniu Lepper. - Dzieciaki tak go nazwały. I zostało - śmieje się Butryn.
• Czy do zwierzaków trzeba mieć dobre serce? - pytam.
- Trzeba wielkiej cierpliwości i delikatności. Pamiętam, jak ratowałem ranną sarenkę. Bała się tak, że jak wyciągnąłem rękę to serce jej pękło - kończy pan Zbyszek.