Szkoły rolnicze mogą znów trafić w ręce ministra rolnictwa. Ale tylko najlepsze. Na Lubelszczyźnie taki los może spotkać placówki w Kijanach, Kocku, Pszczelej Woli, Radoryżu Smolanym, Sobieszynie.
Ministerstwo wcześniej szkół się pozbywało. Teraz chce je odzyskać, tłumacząc że pod opieką powiatów szkolnictwo zawodowe upada. – Ponad połowa polskich rolników ma zaledwie wykształcenie podstawowe – alarmuje wiceminister rolnictwa Jan K. Ardanowski. – Chcemy przejąć choćby część szkół rolniczych, żeby zapewnić kształcenie na odpowiednim poziomie.
Ministerstwo Rolnictwa zamierza przejąć te szkoły rolnicze, które mają znaczenie ponadpowiatowe. Kusi je większymi niż w powiatach pieniędzmi, zdobywanymi w Unii Europejskiej. Krzysztof Ślusarz, dyrektor Zespołu Szkół im. Kajetana hrabiego Kickiego w Sobieszynie, uważa że pieniądze przeznaczone na oświatę powinny trafić do samorządów. – Wyjdzie taniej niż tworzenie w ministerstwie kolejnych działów zajmujących się szkołami rolniczymi.
– Czy minister, jako organ prowadzący, będzie wiedział, co się dzieje w szkole w Kijanach czy Pszczelej Woli? I skąd weźmie pieniądze na ich utrzymanie, gdy minister finansów odmówi przyznania większych środków? – pyta starosta łęczyński Piotr Winiarski.
A koszty kształcenia w szkołach rolniczych są wysokie. Kombajn niezbędny do nauki zawodu to wydatek rzędu ok. 300 tys. zł. Nauczyciele cieszą się jednak z pomysłu ministra. – Dostajemy pieniądze tylko na wegetację – usłyszeliśmy w jednej ze szkół. – O jakiekolwiek remonty czy większe zakupy musimy się dobijać latami.