Kończy się proces chirurga z Lublina oskarżonego o branie łapówek. Lekarz miał przyjmować nie tylko pieniądze, ale też ryby czy miód. Przemysław M. nie przyznaje się do winy
Przemysław M. miał brać łapówki jako lekarz Oddziału Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Nowotworów Układu Pokarmowego w Szpitalu Klinicznym przy ul. Staszica w Lublinie. Zarzuty dotyczą roku 2013.
Według śledczych, medyk kilka razy domagał się od jednej z pacjentek 1000 zł w zamian za wykonanie u niej operacji. Później miał przyjąć od jej męża dwa karpie i słoik miodu. Zdaniem śledczych zainkasował również 1000 zł w gotówce. Według prokuratury lekarz przyjął identyczną kwotę także od innej pacjentki. Przemysław W. miał sam domagać się łapówki.
Lekarz nie przyznaje się do winy. Z akt sprawy wynika, że ryb i miodu początkowo nie chciał wziąć. Ostatecznie jednak polecił zostawić podarki w gabinecie.
Przemysław W. został zatrzymany w 2013 r. przez agentów Centralnego Biura Śledczego. Podczas przeszukania w jego służbowej szafce znaleziono koperty z pieniędzmi. W jednej z nich było 7 tys. zł. Funkcjonariusze CBA trafili również na saszetkę z gotówką. Kopertę z tysiącem złotych znaleziono także w dyżurce pielęgniarek.
Podczas wczorajszej rozprawy w Sądzie Rejonowym Lublin Zachód zeznawali świadkowie obrony. – Doktor W. nigdy nie chciał ode mnie łapówki. Nie słyszałam również, by domagał się tego od innych – zapewniała Aneta L., lekarz i była pacjentka oskarżonego.
Podobne zeznania złożyła prawniczka Anna N., którą przed laty operował Przemysław W. – Spotkałam się z nim dwa razy, po operacji i na wizycie kontrolnej – opowiadała w sądzie kobieta. – Był jedyną osobą w szpitalu, która interesowała się moim stanem zdrowia. Pod tym względem wyróżniał się na tle innych lekarzy. Nigdy niczego nie sugerował i nie chciał żadnych pieniędzy.
Z zeznań świadków wyłonił się przygnębiający obraz szpitala przy ul. Staszica. Mąż Anny N. wspominał, że polecono im ten ośrodek jako najlepszy w Polsce, jeśli chodzi o leczenie schorzenia dolegającego prawniczce.
– Wszystko miało działać jak w szwajcarskim zegarku, a tymczasem na oddziale panował nieopisany bałagan – opowiadał mąż Anny N. – Obsługa była masakryczna. Przez pięć dni czekaliśmy na decyzję w sprawie zabiegu. Do ostatniej chwili nikt nam nie powiedział, kto będzie operował, chociaż pytałem o to wiele razy.
Lech N. zaprzeczał, by doktor W. domagał się od niego łapówki. – Nigdy nie padła z jego strony taka sugestia, choć widziałem skrzynki jabłek wnoszone dla lekarzy – przyznał mężczyzna. – Podczas wizyty kontrolnej doktor W. wspomniał o zarzutach pod swoim adresem. Widziałem wówczas człowieka zdeptanego i przygniecionego.
Finału procesu można się spodziewać pod koniec maja. Sąd odtworzy wówczas niejawny materiał, zebrany przez śledczych. Obrona wnioskowała również o przesłuchanie jeszcze jednego świadka. Przemysław W. odpowiada w sprawie z wolnej stopy. Zastosowano wobec niego 30 tys. zł poręczenia majątkowego. Lekarzowi grozi do 10 lat więzienia.