Józef D. od półtora miesiąca żyje ze złamanym biodrem. Wielkich pretensji do doktorów nie ma, bo przecież - jak sam przyznaje - pije. Ale trochę mu żal, że nie chcieli mu pomóc.
Pojechaliśmy do Siedlisk koło Fajsławic. Józef D. leży w łóżku w suterenie. Mówi, że od wypadku nie pije. Żałuje, że go lekarze z Lublina nie poskładali, bo już półtora miesiąca chodzić nie może. A biodro boli. - Połamałem się przy obrządku - opowiada. - Cielak na mnie skoczył, upadłem i kość pękła.
Mężczyzna trafił na oddział ortopedii do Szpitala Kolejowego w Lublinie. Zakwalifikowano go do operacji, ale po kilku dniach dostał ataku psychozy alkoholowej. Lekarze skierowali go na odtrucie psychiatryczne. - Powiedzieli, że potem go zoperują - opowiada pani Krystyna.
Karetka przewiozła pana Józefa do Szpitala Neuropsychiatrycznego w Abramowicach. A po dwutygodniowym pobycie zabrała z powrotem do kolejowego. - Wtedy zastępca ordynatora powiedział, że go nie przyjmie, bo zagraża otoczeniu - dodaje pani Krystyna.
Mężczyzna ponownie trafił do Abramowic. Poleżał tam parę dni. Ponieważ jego leczenie psychiatryczne już dawno się skończyło i blokował miejsce, zawieziono go do domu w Siedliskach, gdzie leży do dziś.
Tymczasem dr Maria Kowalska, zastępca ordynatora oddziału V w Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Abramowicach, gdzie leżał Józef D., mówi, że po leczeniu psychoza pacjenta minęła. - Był w kontakcie z otoczeniem i mógł być leczony w szpitalu ogólnym - zapewnia. - Przecież pacjenci psychiatryczni też chorują somatycznie i muszą być gdzieś leczeni.
W ostatnich dniach pani Krystyna pojechała do szpitala w Krasnymstawie. - Zlitowali się. Powiedzieli, że zoperują. W piątek trzeba Józka tam zawieźć - zadzwoniła do nas.