Na Ukrainie zostawili niemal wszystko. W Lublinie rozkręcili biznes, zatrudnili Polaka. Tu urodziła im się córeczka Ania. I gdy zaczęli stawać na nogi, urzędnicy wojewody kazali im się wynosić z Polski.
- W Polsce życie jest lepsze, przyjemniejsze - mówi już prawie bez akcentu Artem Muzykantov. W Polsce jest dzięki wizie. Prowadzi firmę budowlaną, która ma zakład pod Lwowem. Ale decyzja odmawiająca prawa czasowego pobytu w Polsce jego żonie i siedmiomiesięcznej córeczce uderza również w niego.
Lubelski Urząd Wojewódzki trzykrotnie przedłużał kartę czasowego pobytu Liubov Vdovych. Urzędnicy pisali w uzasadnieniach, że dają jej firmie szansę na rozwój i osiągnięcie dochodów. Ostatnia karta kończyła się w kwietniu. Ukrainka wystąpiła o jej przedłużenie. Udokumentowała, że w ubiegłym roku sklep z telefonami przyniósł ponad 33 tys. zł przychodu i niewielki zysk. Regularnie płaciła pensje pracownikowi, składki na ZUS i ubezpieczenie zdrowotne, czynsze za lokal i mieszkanie. Z mężem mają też sporo pieniędzy na koncie.
Wszystko zmieniła decyzja urzędników wojewody. 12 kwietnia odmówili Liubov Vdovych zezwolenia na czasowe zamieszkanie. - Taka działalność gospodarcza nie jest korzystna dla gospodarki narodowej. Zatrudnienie jednego obywatela polskiego nie przyczynia się znacząco do spadku bezrobocia, a blisko 10 tys. zł na koncie to za mało przy dużych kosztach utrzymania - argumentowali.
- Mamy wszystko zostawić, zwolnić pracownika, zerwać umowę z siecią komórkową, wymówić lokal, mieszkanie? - wylicza Liubov Vdovych.
W Urzędzie Wojewódzkim o podjętej w tej sprawie decyzji rozmawiać nie chcą. - Ze względu na ochronę danych osobowych - tłumaczy Małgorzata Trąbka z biura prasowego.
Rodzina z Ukrainy nie rezygnuje. Jutro odwoła się od decyzji wojewody do prezesa Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców. Ich sprawę zna mecenas Krzysztof Kamiński, który specjalizuje się w problemach dotyczących pobytu cudzoziemców w Polsce. - Przecież oni swoją działalnością przynoszą dochód nie tylko sobie, ale i Polsce - mówi. - Po prostu urzędnicy usiłują się ich pozbyć pod byle pretekstem.
Odmawiają rzadko
około stu.