To kompletna głupota, żeby w każdym gabinecie dentystycznym stał aparat rentgenowski – drwił z wymogów NFZ senator Grzegorz Czelej (PiS). Problem w tym, że fundusz niczego takiego nie wymaga.
– Tak nie ma nawet w bogatych Niemczech i Francji – mówił Czelej.
– Zdjęcia powinny być robione, ale nie powinno być nakazu, żeby każdy gabinet miał sprzęt RTG – wtórowała mu prof. Katarzyna Różyło. Tłumaczyła: Aparat musi być odpowiednio usytuowany, nie może stać przy fotelu dentystycznym, na którym siada kobieta w ciąży. Trzeba też odpowiednio zabezpieczyć ściany, okna i drzwi.
Prof. Różyło szacuje, że aparat do robienia zdjęć wewnątrz ust kosztuje
ok. 70 tys. zł. – Koszty zakupu i utrzymania sprzętu poniosą pacjenci – przestrzegała.
Faktycznie, w sierpniowym rozporządzeniu ministra zdrowia pojawił się zapis o tym, że dodatkowym warunkiem realizacji świadczeń jest posiadanie przez gabinet aparatu RTG.
Wybuchło zamieszanie, bo stomatolodzy obawiali się, że będą musieli kupować sprzęt do prześwietleń. Ministerialne rozporządzenie miał źle zinterpretować NFZ.
– W trakcie renegocjacji umów wieloletnich z gabinetami nie stosowaliśmy takiego wymogu posiadania aparatu RTG – informuje Karol Ługowski, rzecznik lubelskiego oddziału NFZ. Kontraktowanie świadczeń stomatologicznych zostało zakończone, nie było protestów.
– To nie jest tak, że trafiłem kulą w płot. Problem był i dopiero pod naciskiem środowiska fundusz zinterpretował rozporządzenie na korzyść lekarzy – przekonuje Czelej.
W rzeczywistości problem został rozwiązany na początku listopada ubiegłego roku, kiedy minister zdrowia Ewa Kopacz zapewniła, że od nowego roku gabinety dentystyczne będą działać na starych zasadach. I tak też się stało.