– Od stycznia zakupy będziemy mogli robić tylko w co drugą niedzielę – poinformował wczoraj przewodniczący sejmowej podkomisji do spraw rynku pracy. Związkowcy z „Solidarności” są zdziwieni. Według nich, walka o wszystkie wolne niedziele jeszcze się nie skończyła. Tymczasem wielu pracownikom sklepów wcale na tym nie zależy
Wczoraj wieczorem projektem zakazu handlu zajęła się sejmowa podkomisja do spraw rynku pracy. Kilka godzin przed jej obradami przewodniczący sejmowej podkomisji powiedział na antenie TOK FM, że zapadła już „polityczna decyzja”, by wolne były dwie niedziele w miesiącu.
– Nie rozumiem dlaczego pan Śniadek mówi, że to sprawa przesądzona i dogadana ze związkowcami – dziwi się Piotr Adamczak, przewodniczący NSZZ Solidarność w Biedronce. – Cały czas stoimy na stanowisku czterech wolnych niedziel i z tego nie ustąpimy. Za takim rozwiązaniem zbieraliśmy podpisy i takie rozwiązanie poparło społeczeństwo – przekonuje.
– Chcemy wszystkich wolnych niedziel. Pracownicy potrzebują odpoczynku – dodaje Elżbieta Jakubiak, przewodnicząca komisji zakładowej w Tesco.
To, o co tak walczą związkowcy, nie wszystkim zainteresowanym jest na rękę. – W tej sprawie powinna istnieć dowolność – uważa pani Magdalena, pracownica lubelskiego Lidla. – Sama mam małe dzieci, ale chętnie biorę dyżury w niedzielę, bo mogę w ten sposób dorobić. Nie powinno się nam odbierać się takiej możliwości. A obowiązku pracy w niedziele nie ma. Zawsze można dogadać się z kolegami – podkreśla.
– Czasami marzą mi się wolne weekendy, ale mam wybór: albo pracować mniej, albo więcej zarobić – przyznaje sprzedawczyni ze sklepu Rossmann w dużym lubelskim centrum handlowym. – Jak mam wolną niedzielę, to zwykle jadę wtedy z rodziną na duże zakupy. Zakaz czy ograniczenie handlu, tylko utrudni mi życie.
– To chichot historii. Kiedyś związkowcy walczyli o wolne soboty, a teraz mamy pracujące niedziele – śmieje się pracownica Biedronki z ul. Wieniawskiej. – Uważam, że tego nie powinno się rozstrzygać odgórnie. Gdyby nie podobała mi się praca w niedziele to zmieniłabym zawód albo firmę. Nie lubię jak mi się coś narzuca. Chcę sama decydować o swoim życiu.
Zakaz handlu w niedziele PiS zapowiadał już swojej kampanii wyborczej. Dokładnie roku temu – we wrześniu 2016 r. NSZZ Solidarność złożyła w tej sprawie obywatelski projekt uchwały. Związkowcom udało się zebrać pod nim 350 tys. podpisów.
Kilka miesięcy temu grupa posłów PiS pod wodzą Adama Abramowicza z Białej Podlaskiej zaproponowała jeszcze inne rozwiązanie – skrócenie czasu pracy w niedzielę do godz. 13.
– Sprawa nie jest jeszcze przesądzona – mówi poseł Abramowicz. – W sejmowej grze wciąż biorą udział trzy pomysły: całkowity zakaz handlu, dwie wolne niedziele w miesiącu i ograniczenie zakupów do godz. 13. w każdą niedzielę. Nie można już dłużej przeciągać tej kwestii. Nowe prawo powinno obowiązywać od stycznia 2018 r.
Jak handluje Europa
Obostrzenia w zakazie handlu w niedzielę obowiązują w 8 z 28 państw Unii Europejskiej. We Francji nie działają hipermarkety, a supermarkety są czynne tylko rano. W Belgii otwarte są tylko małe sklepy spożywcze i mięsne oraz piekarnie. W Austrii zakupy można robić wyłącznie na stacjach benzynowych, na dworcach oraz w sklepach w pobliżu atrakcji turystycznych. Podobnie jest w Szwecji.
Jakie skutki?
Zdaniem analityków wprowadzenie całkowitego zakazu handlu w niedziele może spowodować spadek obrotów handlu detalicznym o co najmniej 9,6 mld zł, a prace straci co najmniej 36 tys. osób. Najbardziej stratne mogą być centra wyprzedażowe, tzw. outlety, gdzie 80 proc. obrotów to weekendy Bezpośrednie straty Skarbu Państwa mogą zaś wynieść co najmniej 1,8 mld zł.