Ma lupę, nawet taką z oświetleniem, ale wolała malować bez. Żeby był bezpośredni kontakt oko - obraz. To nic, że jej płótna składające się na cykl „archiwum” są wielkości dłoni. O dyplomowej pracy, obrazach z mrożonego mięsa i radości z oblania egzaminów na Akademię Sztuk Pięknych opowiada Dominika Stręciwilk.
W Centrum Spotkania Kultur w Lublinie swoje dyplomy pokazują studenci Wydziału Artystycznego UMCS. Prace można oglądać jeszcze do niedzieli. Na samym końcu sali City Project uwagę zwraca cykl 35 czarno-białych obrazów. Właściwie obrazków, bo te największe mają 15 na 24 cm. Połyskują, sprawiając wrażenie, że po pierwsze to fotografie, a po drugie na porcelanie. W rzeczywistości: olej na płótnie.
Jak opowiada autorka, pierwsze obrazy powstały jesienią zeszłego roku, miały być pracą roczną na zaliczenie. Taki był początek „Archiwum”. Bardzo osobistego, sięgającego kilka pokoleń wstecz dyplomu artystycznego, który Dominika Stręciwilk właśnie obroniła.
Album rodzinny
– Kiedyś dostałam od babci wielki album z rodzinnymi zdjęciami, żebym mogła je uporządkować. Były przymocowane klejem, ale z czasem zdjęcia się wymieszały. Nie było napisane kto na nich jest, ani kiedy zostały zrobione. Wiele z nich nie było w idealnym stanie. Na przykład ślubne zdjęcie babci i dziadka. Z kilku uszkodzonych odbitek zrobiłam jedno płótno. To jedna z dwóch prac, które pierwsze znikną z „Archiwum”. Obiecałam je babci – mówi autorka ocenionego bardzo wysoko dyplomu.
Opowiada, że miała problemy, bo żaden stolarz nie chciał się podjąć zrobienia takich małych krosien. Najmniejsze mają 6 na 8 cm.
Cykl otwarty
– I krosna są krzywe, bo w końcu sama je wycinałam w domu brzeszczotem. Potem płótno gruntowałam kilka razy, by uzyskać tak grubą powierzchnię o jaką mi chodziło, po czym wyrównywałam ją papierem ściernym. Nie stosowałam żadnego rzutnika, po prostu robiłam ołówkiem szkic, który potem werniksowałam, żeby się nie rozmazywał. Zaczynałam od malowania ubrań postaci, twarze zostawiając na koniec. To była bardzo relaksująca praca. Pozwalała się odprężyć i skupić tylko na niej. Na wystawie obrazy wiszą w tej kolejności w jakiej je malowałam. Pracowałam fazami, raz powstało 10 sztuk, drugi raz 15. Pierwszy raz je pokazuję. Niektóre rok leżały w pudełku po butach. „Archiwum” to cykl otwarty, mam rozpoczęte kolejne dwa. Czy gdzieś na nich jestem? Oczywiście – uśmiecha się artystka.
Przyszła malarka jest zarysem postaci bobasa, który tonie w koronkach betu. Jest 1 stycznia 1994 roku, a zdjęcie zrobiono w kościele podczas chrztu małej Dominiki.
Zmarli i żywi
Bo zdjęcia wybrane by przenieść je na płótna w skali fotograficznych odbitek są zestawem jaki każdy ma w domu albo dostanie od dziadków czy rodziców. Jakieś rodzinne spotkania, wycieczka klasowa, mikołaj w przedszkolu, chrzciny, śluby. W zestawie 35 prac rzuca się w oczy grupa osób zebrana wokół trumny.
– Takich zdjęć w albumie było więcej. W naszej rodzinie robi się zdjęcia zmarłym, ale jest także zasada, że nie wywołuje się ich szybko, żeby nie sprawiać bólu najbliższym. Sama fotografowałam w lutym mojego dziadka w trumnie i jeszcze nie robiłam odbitek. Fotografia, którą utrwaliłam na obrazie, pokazuje zmarłą siostrę mojego dziadka, miała 14 lat. To zdecydowanie powojenna odbitka. Ale chyba najstarszym zdjęciem jest to, na którym moja babcia ma rok, może dwa? Jest dzieckiem stojącym na drabiniastym wozie – mówi autorka „Archiwum”.
Kolor więzi
Gdy się dłużej postoi przed cyklem czarno-białych prac ma się wrażenie, że jest na płótnach jeszcze inny kolor. To nie złudzenie ani odwzorowanie żółknięcie starych odbitek. Na każdym z obrazów jest jedna postać namalowana w kolorze. Autorka tłumaczy to prosto. To właśnie z tą osobą łączy ją jakaś więź, jakaś serdeczność.
Pytana, dlaczego wybrała takie studia, Dominika Stręciwilk opowiada, że wcześniej uczyła się w Zamościu w liceum plastycznym i zdawała na Akademię Sztuk Pięknych, UMCS i na historię sztuki na KUL. – I dobrze, że się nie dostałam do Warszawy. To nie jest mój świat. Z historii sztuki sama zrezygnowałam. Na studiach na UMCS było mi bardzo dobrze. Szybko się tu odnalazłam i wiem, że kończę uczelnię a przyjaźnie zostaną mi do końca życia.
Nowe medium
W czasie studiów na UMCS w ramach intermedialnych zajęć, przygotowała wystawę portretów, które nie wszystkim się mogą spodobać. Ułożyła twarze znanych osób z surowego mięsa i podrobów. Relacje ze styczniowego wieczoru z 2016 roku w lubelskiej galerii Kont można znaleźć w sieci. I na profilu autorki na Instagramie.
– Chodziło mi o wykorzystanie nowego medium, które pozwoli mi stworzyć prace malarskie, a zarazem także graficzne. To raczej był performance, bo w cieple galerii prace, które były zamrożone zaczęły się rozpadać i upadać na podłogę. Ci, którzy przyszli, przyjęli wystawę raczej dobrze, ale zapach był jaki był – wspomina artystka i dodaje, że to nie był żart ani prowokacja, tylko próba wykorzystania nowego tworzywa.
Teraz odpoczywa po stresach obrony i intensywnej pracy przy dyplomie artystycznym. Pod koniec lipca jedzie do Białegostoku, by diametralnie zmienić skalę: malować mural. A potem zacznie prawdziwe życie. Musi znaleźć pracę. – Mogę malować całe życie, tylko gdyby mi ktoś za to płacił – deklaruje autorka „Archiwum”.
* Prace dyplomowe 11 młodych autorów prezentowane w CSK - malarstwo, szkło artystyczne, ceramika, rzeźba oraz intermedia - powstały pod opieką: prof. szt. plast. Tomasza Zawadzkiego, dr Piotra Zieleniaka, dr Alicji Kupiec oraz dr hab. szt. Cezarego Klimaszewskiego. Zwiedzanie gratis od godz. 12 do 18.