– Świata nie zmienimy, ale jeśli można zrobić coś, co da innym nieco radości, to nie można ustawać w staraniach – mówi Kawaler Orderu Uśmiechu, redaktor Radia Lublin, Ewa Dados. W niedzielę wolontariusze zainicjowanej przez nią 10 lat temu akcji charytatywnej rozpoczną kolejną zbiórkę darów dla najuboższych.
Zaczęło się banalnie. W październiku 1993 r. do prowadzonego przez Ewę Dados programu „Jasiek” przyszło kilkoro dzieci z lubelskiej starówki. Dziesięcioletni Przemek powiedział po programie, że ma do niej wielką prośbę.
– Czy mogłaby ciocia znaleźć dla mnie jakąś pracę? – zapytał. – Nie zawsze w domu jest coś do chleba, a w rodzinie, poza chorą mamą, jest jeszcze sześcioro rodzeństwa...
Ewa pojechała do domu Przemka. W skromnym, czystym mieszkaniu zobaczyła głodne dzieci, których mama była w szpitalu. Ojciec ze starszym synem prali ubranka rodzeństwa, Przemek kołysał w wózku ośmiomiesięczną siostrzyczkę. Płakała. Jedna z kilkuletnich sióstr przygotowywała kaszkę. – Przydałyby się odżywki. Nie mówiąc o czekoladzie, czy zabawkach – pomyślała Ewa. – Przecież
zbliża się Święty Mikołaj...
Od tej chwili zadumy do ogłoszenia w Radiu Lublin zbiórki darów pod hasłem „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę” był już tylko krok...
A potem, z roku na rok, w gromadzenie odzieży, butów, żywności i pomocy szkolnych angażowało się coraz więcej osób i instytucji. Nigdy nie zbierano pieniędzy, co pozwoliło uniknąć wszelkich insynuacji, że zostały źle rozdzielone. Pracownicy socjalni segregowali zebrane rzeczy i rozdzielali miedzy placówki opiekuńcze i potrzebujące rodziny.
A po świętach Bożego Narodzenia do radia przychodziły listy. Na przykład takie:
RASTER:
„Kochana Ciociu! bardzo serdecznie Cię pozdrawiam! Mam nadzieję, że ucieszysz się z grzybów. Wysyłam je, ponieważ chciałam chociaż trochę się odwdzięczyć, za to wszystko, co dla nas zrobiłaś. Gorąco wierzymy, że w tym roku Mikołaj o nas nie zapomni. Z okazji Świąt życzę Ci wszystkiego najlepszego. Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam! Dominika”
KONIEC RASTER
W maleńkiej paczuszce były suszone grzyby pachnące lasem, obok którego mieszka Dominika.
– Akcja jest częścią mojego życia
– mówi Ewa Dados. – Byłam blisko z tymi dziećmi, znałam je – łatwiej wtedy pomagać. Jednak jest wiele ogromnych akcji, kiedy nikogo się nie zna. Nasza również tak się rozrosła. Pomoc rośnie i rośnie, a ciągle jej mało i mało.
Z pomocą bywa jak z kamykami wrzucanymi do wody. Jedni widzą tylko, jak zapadają w głębinę. A jest przecież i tak, że z miejsca, gdzie dotkną powierzchni, rozchodzą się wokół fale dobroci.
Do cioci Ewy przyszła kiedyś Agnieszka z bezrobotnym ojcem i prośbą o pomoc. Ewa dała jej buty. Z tej smutnej historii Urszula utkała „Piosenkę pod choinkę”. Kilka miesięcy później Ewa poznała swoje buty na nogach wolontariuszki akcji. Tatuś Agnieszki znalazł pracę, w domu wiodło się lepiej, a dziewczyna chciała odwdzięczyć się innym za okazaną jej kiedyś pomoc.
– To nie jest moja akcja. Ja ją tylko wymyśliłam – mówi Ewa Dados. – To jest akcja Radia Lublin, a właściwie uczestniczą w niej dziennikarze prasowi i telewizyjni. My też coś z tego mamy.
Stajemy się bardziej ludzcy, jesteśmy bliżej biednego człowieka, poświęcamy swój czas, stajemy przy samochodach, w których gromadzone są dary, czasem pomagamy w magazynach. Robimy coś takiego... żeby się dobrze czuć.
My – każdy z nas – człowiek.
Artyści bezinteresownie tworzą piosenki związane z akcją, uczestniczą w koncertach. Rolnicy organizują w swoich wsiach zbiórki ziemiopłodów, biznesmeni użyczają firmowych samochodów transportowych, aby przywieźć to wszystko.
W tej akcji obowiązuje hasło: podziel się tym, co masz. Jeśli zbierze się dużo ziemiopłodów, część idzie do rodzin, reszta do różnych placówek opiekuńczych. Tam naprawdę jest ciężko. Jeśli dostaną ziemniaki, marchew czy włoszczyznę, to zostają pieniądze na słodycze czy ubrania. Ale celem tej akcji jest przypominanie nie tylko o biedzie, bo o tym wie każdy, lecz także o tym, że trzeba być wrażliwym na sytuację innych.
Ubóstwo nęka nie tylko rodziny z marginesu, ale też bardzo porządnych ludzi. Żyli na pewnym poziomie, dzieci dodatkowo uczyły się prywatnie – i nagle tracą pracę. Okazuje się, że nie ma czego do garnka włożyć... Dla byłej nauczycielki, która nie ma na życie, jest mniejszym upokorzeniem wziąć coś z magazynów akcji, niż prosić o zasiłek.