Miało być prawo, sprawiedliwość i po obywatelsku. Miało być inaczej - lepiej, mądrzej i bez przekrętów. A jest tak samo jak z polskimi fachowcami od rurek, glazury i okien. Lata mijają, systemy się zmieniają, a oni zawsze po swojemu: byle jak, z petem w zębach i odzywką "panie kierowniku, przecież to nie wyjdzie. Nie da rady, żeby kranik naprawić na przyszły tydzień. No nie da rady”. Teraz mamy to samo w wydaniu politycznym. Do remontu miał przyjść specjalista. Przyszedł pomocnik. Premierem miał być szef zwycięskiej partii, a jest człowiek, o którym wcześniej słyszało ledwie paru politologów. I to tych emocjonalnie zaangażowanych. Nowa ekipa budowlana miała być inna od poprzedniej. Nie jest. Nowi politycy mieli być inni od poprzednich. Nie są. Jeszcze kilka tygodni temu obecni zwycięzcy w kółko mówili o oświadczeniach majątkowych Cimoszewicza. Zataił, ukrył, nakłamał. A teraz czytam w gazecie, że Marcinkiewicz (to ten premier) nie napisał w oświadczeniu majątkowym, że zarabiał, doradzając towarzystwu emerytalnemu. Marcinkiewicz tłumaczył, że w jednym oświadczeniu nie wpisał kwot, bo myślał, że nie musi. A potem poprawił. Ale czytam dalej, że jednak nie poprawił. Może mu asystentka coś źle wpisała? Nowa ekipa budowlana miała nie pić, nie rozrabiać i nie wrzeszczeć. A robi dokładnie te rzeczy. Nowe ekipy polityczne miały działać szybko i sprawnie. Bez kłótni i magla. A właśnie to robią. Zwycięskie partie umówiły się na rozmowy koalicyjne. Trochę się poprzymilali, pouśmiechali, a po kwadransie omal nie poprzegryzali sobie gardeł. Po czym i jedni, i drudzy powiedzieli, że tak to oni rozmawiać nie będą. Remont miał być szybko skończony. Polska miała się zmienić na lepsze.
Ale trudno na to liczyć.