
Generał Brygady Związku Piłsudczyków RP Leszek Kalinowski opowiada o rodzinnych wspomnieniach, służbie wojskowej i misji pielęgnowania pamięci o marszałku Piłsudskim.

- Może to trudne, a może zbyt oczywiste pytanie: czym dla pana jest patriotyzm?
– Patriotyzm to wielki wysiłek każdego człowieka. Obrona ojczyzny jest świętym obowiązkiem każdego obywatela; nie tylko żołnierzy, ale wszystkich. Niestety, przez ostatnie lata spokój uśpił Polaków, którzy zapomnieli, co to znaczy być patriotą.
Dla dzieci patriotyzm to przede wszystkim dobra nauka, która pozwala zdobyć zawód i później osiągać dobre wyniki w pracy. Rodzice są patriotami, gdy nauczą tego dzieci. Dziś jednak często dają smartfony i telewizory, by mieć „święty spokój”. Patriotyzm w czasie pokoju to sumienna nauka i praca zarówno młodzieży, jak i dorosłych.
- To jak jest z tak zdefiniowanym patriotyzmem wśród Polaków?
– Dziś brakuje wartości pracy i wytrwałości. Polacy stali się mniej pracowici, a młodzież i studenci są mniej chętni do nauki. Myślę, że długi okres pokoju uśpił nas, ale wojna na Ukrainie i napływ uchodźców pokazują, że konflikty są realne. Patriotyzm to nie tylko machanie flagą, ale odpowiedzialna praca i troska o wspólnotę.
- A jakie wartości są ważne dla pana?
– Wychowałem się w pokoleniu, gdzie na ścianie w domu wisiał portret Józefa Piłsudskiego, a dziadek traktował go jako wielkiego człowieka. W tamtych czasach nauczyciele byli bardzo szanowani, a nauka języka polskiego i historii była walką z zaborcami. Piłsudski wiele zrobił dla szkolnictwa, zwłaszcza dla szkół rolniczych, które miały podnieść poziom życia na wsi, gdzie panowała bieda i nędza.
- W wychowaniu Piłsudskiego ważną rolę odegrała jego rodzina?
– Matka Piłsudskiego nocami przynosiła ukryte książki po polsku i uczyła dzieci języka oraz historii. Patriotyzm miał on wpojony od matki i dziadka, którzy opowiadali o bohaterach narodowych i niepodległości. Choć dziadek żałował, że córka nie jest chłopcem, nie wiedział, że jego wnuk zostanie „nowym Kościuszką”.
Piłsudski wyróżniał się temperamentem, często wdawał się w kłótnie z nauczycielami, trzykrotnie siedział w „kozie”. Dwukrotnie ukarano go za to, że nie powiedział po rosyjsku „dzień dobry”. W wieku 17 lat stracił matkę. Początkowo studiował medycynę, ale był pod stałą obserwacją władz rosyjskich z powodu podejrzeń o działalność polityczną.
Po powstaniu styczniowym rodzina Piłsudskiego ucierpiała: dwór został spalony, a on sam zesłany. Musiał nauczyć się przetrwania w bardzo trudnych warunkach: zimno, brak ogrzewania, głód. Spotkał tam powstańców styczniowych, którzy kształtowali jego charakter. Syberia nauczyła go przetrwania, polowania i wytrwałości. Mimo ciężkich warunków nie poddał się. To doświadczenie, wychowanie oraz patriotyzm włożony w niego przez rodzinę pozwoliły mu wrócić i zacząć tworzyć polskie organizacje niepodległościowe, m.in. PPS i drużyny strzeleckie. Rosjanie bardzo go ścigali, ale Piłsudski był nieugięty.
- Jak pan ocenia jego działalność niepodległościową?
– Piłsudski był człowiekiem wielkiego formatu. Miał swoich zwolenników i przeciwników. Gdy wjechał do Lublina w 1915 roku, jego szwadron robił wrażenie: ubrani w kożuszki, mimo upału, a on sam w malowanych kożuszkach i pięknych czapkach. Był bardzo szanowany przez żołnierzy, bo sam brał udział w walkach i był człowiekiem czynu.
Czwarty pułk Legionów walczył w okolicach Lublina, m.in. w Marysinie. Były to bardzo trudne walki – młodzi żołnierze byli słabo przygotowani, brakowało im sprzętu, a Rosjanie strzelali ze wzgórz. Wiele osób zginęło, ale po reorganizacji przez Piłsudskiego żołnierze wrócili do boju. Piłsudski miał ogromny szacunek wśród swoich ludzi.
- Co najbardziej zapadło panu w pamięć z historii marszałka?
– Jego głębokie przywiązanie do Polski i wiara, którą wyraził na Jasnej Górze, gdzie potajemnie złożył ślubowanie Matce Boskiej Częstochowskiej, że odzyska niepodległość i stworzy wojsko. To on jest twórcą Wojska Polskiego, które mamy dzisiaj. Jego geniusz strategiczny pozwolił odnieść sukces podczas tzw. „Cudu nad Wisłą” w 1920 roku. Piłsudski poświęcił całe swoje życie dla Polski. Nie szczędził siebie, dzięki niemu Polska odzyskała bezpieczne granice i miejsce na arenie światowej. To on wyprowadził nas z 123 lat niewoli i dał nadzieję Polakom, którzy już jej dawno nie mieli. Przydałby się dzisiejszej Polsce wódz z podobną charyzmą.
- A jak wyglądała pańska rodzinna historia?
– W rodzinie Kalinowskich patriotyzm był żywy. Bracia mojej babci tworzyli drużyny strzeleckie i trenowali konie do wojny. Babcia pamiętała, jak konie były wyczerpane, ale pędzili je dalej, nawet uczyli pływać. Miałem 7-8 lat, gdy widziałem w jej domu siwe mundury i pasy parciane; pozostałości po tamtych czasach. Dziadek mojej mamy wraz z 37 rodzinami został przymusowo przesiedlony w głąb Rosji, gdzie przeżyli bardzo trudne lata – głód, ciężką pracę, nieludzkie warunki. Dziadek urodził się w 1895 roku. W swoim życiu był w Rosji, był w Legionach, był z Piłsudskim w Kijowie o czym dużo opowiadał . Jego marzeniem było również, żebym ja został oficerem. Gdy umierał, byłem już podporucznikiem Ludowego Wojska Polskiego.
- Pana marzenia również wiązały się z wojskiem?
– Młody chłopak często kieruje się tym, co mówią starsi. Dziadek był dla mnie wielkim autorytetem. Opowiadał o swoich przeżyciach, między innymi o walkach z Piłsudskim w Kijowie. To było dla nas wielkie marzenie patriotyczne.
- Jak była więc ta droga wojskowa?
– Ukończyłem wyższą szkołę wojskową we Wrocławiu, na wydziale zmechanizowanym. Byłem najmłodszym kapitanem Wojska Polskiego: miałem 27 lat i cztery gwiazdki. Dowodziłem batalionem 7 Pułku, czyli około 600 ludzi. Zarządzanie taką strukturą, ludźmi i sprzętem nie jest łatwe. W stanie wojennym byłem szefem sztabu jednostki, która latem w Radawcu liczyła prawie 2000 żołnierzy. To było trudne zadanie, o którym dziś już się nie mówi. Sporo oficerów honorowo odchodziło z wojska, nie zgadzając się z polityką tamtych czasów. Ja jak odszedłem z wojska pracowałem w Ministerstwie Budownictwa jako szef inwestycji specjalnych; nadzorowałem rozbudowę lotniska, fabryk łożysk, produkcję broni i innych ważnych obiektów. Te inwestycje miały znaczenie dla obronności kraju.
Obecnie jestem wiceprezesem Wojewódzkiego Związku Piłsudczyków. W naszym okręgu lubelskim działa 144 piłsudczyków – to samorządowcy, profesorowie, prawnicy, księża, młodzież.
Mamy też własną orkiestrę, jedyną taką w Polsce.
- Czym się zajmuje Związek?
– Organizacja powstała 36 lat temu, bo wcześniej władze nie pozwalały na jej istnienie. W szkołach średnich nie można było mówić o Piłsudskim czy walkach po I wojnie światowej, był to temat tabu. Nawet krytykowanie rozbiorów i Rosjan było zakazane. Teraz w Związku mamy 7000 członków w Polsce i za granicą, m.in. w Nowym Jorku, na Florydzie i w Argentynie. Organizujemy uroczystości upamiętniające marszałka, jak urodziny czy rocznica śmierci, oraz współpracujemy ze szkołami mundurowymi i uczelniami. Organizujemy koncerty, festiwale piosenki polskiej, festyny patriotyczne, pielgrzymki z orkiestrą, jak coroczna pielgrzymka do Częstochowy. Wiele kosztów ponosimy sami, ponieważ brakuje dofinansowania.
- Co uważa pan za najważniejsze w swojej działalności?
– Wykonuję testament marszałka i legionistów, pielęgnuję pamięć o tych, którzy polegli, często w grobach bezimiennych. To nasz patriotyczny obowiązek: przekazywać te wartości młodszym pokoleniom. Duma mnie rozpiera, gdy widzę młodzież, także moją wnuczkę, zaangażowaną w Związek.
