Włodawscy policjanci miała nosa. Osoby, które podejrzewali o podłożenie atrapy bomby na parapecie domu 23-letniej Barbary S. z Szuminki, przyznały się do winy.
– Miała być to zemsta na koleżance za to, że nie oddała im pożyczonej wcześniej odzieży – powiedział nam tuż po przesłuchaniu Agnieszki K., Roman Juszczyński, rzecznik prasowy włodawskiej policji.
Dziewczyny najpierw groziły Barbarze. „Bombę” podłożyły w nocy z czwartku na piątek. Żeby ją unieszkodliwić wezwano pirotechników z Lublina. Przyjechała też karetka, straż pożarna i pogotowie energetyczne. Ewakuowano okoliczną ludność.
– Gdy lubelscy pirotechnicy dotarli na miejsce okazało się, że w naszym szpitalu nie ma takiej grupy krwi, jaką ma saper, który miał rozminować bombę – opowiada Juszczyński. – A krew musi być, gdyby doszło do jego zranienia. Dlatego ściągaliśmy ją z Lublina.
Po kilku godzinach pakunek został zabrany i zdetonowany. Okazało się, że nie było tam żadnej bomby, a jedynie pocięta na kawałki kurtka. Głupi żart nastolatek spowodował akcję, której koszt szacuje się na kilka tysięcy zł. – Winni będą musieli za wszystko zapłacić – zapowiada rzecznik.
Jakie zarzuty zostaną przedstawione całej trójce, zadecyduje prokurator po zakończeniu przesłuchań. (szer)