Im bliżej zimy, tym większy problem ze złodziejami mają leśnicy. Amatorzy darmowego opału wycinają całe drzewa, częściej jednak idą na łatwiznę i zabierają przygotowane już do sprzedaży sągi.
od dawna w ścisłej czołówce. Chociaż rabusie trzebią lasy najbardziej na południu regionu, to i Nadleśnictwo Chełm nie jest wolne od tego problemu.
Zdaniem nadleśniczego Wiesława Osińskiego, kradzieże drewna były są i będą. Głównie dlatego, że trudno zmienić mentalność ludzi, którzy często z pokolenia na pokolenie nielegalnie zaopatrywali się w państwowych lasach w opał. Największym problemem jest to, że nie rozumieją, że państwowe, to nie znaczy niczyje.
- Nikomu w szkodę nie wchodzę - mówi pan Zbigniew. - Przecież to nie prywatne. A jak pieniędzy nie ma, to co, mam zamarznąć? Komu szkodzi, że sobie trochę gałęzi nazbieram?
Ale jest też inny powód. Lasów Nadleśnictwa Chełm pilnuje trzech strażników. A obszar jakiego muszą dopilnować to ponad 23 tys. ha!
- Nasilone kradzieże obserwujemy co roku w sezonie jesienno-zimowym - mówi Osiński. - Jeśli jesień jest długa i ciepła, to i złodzieje uaktywniają się później. Teraz notujemy jedną-dwie kradzieże w miesiącu.
Nadleśniczy zwraca uwagę na to, że coraz częściej o przypadkach kradzieży informują zwykli mieszkańcy. Ile w tym dbałości o państwowe mienie, a ile chęci doniesienia na sąsiada, trudno rozstrzygnąć. Ważne, że dzięki takim "obywatelskim interwencjom” udaje się zatrzymać złodziei i odzyskiwać skradzione drewno.
Oczywiście w drewno w nadleśnictwach można zaopatrzyć się nie łamiąc prawa. To jednak kosztuje. Za metr drewna opałowego trzeba zapłacić średnio 60-80 zł. W chełmskim nadleśnictwie drewno można kupić w każdy poniedziałek. Jak przestrzegają leśniczy warto się jednak pospieszyć, bo jest go coraz mniej.
Co ciekawe, większość klientów, to nie mieszkańcy okolicznych gmin, ale chełmianie.