W piątek romska rodzina pochowała 34-letniego Adama Wiśniewskiego. Teraz oskarża lekarzy z chełmskiego szpitala, że nie zrobili nic, aby go uratować. Sprawą z urzędu zajęła się już prokuratura.
– Krwi było tyle, że mama zgarniała ją rękami i wyrzucała – mówi Ewa Wiśniewska, siostra zmarłego. – Przyznaję, że kiedy doszło do wypadku brat był pijany. Adam nie pił chyba tylko wtedy, kiedy siedział w więzieniu. Ale przecież i w tym stanie należała mu się pomoc.
Już w szpitalu Wiśniewski kategorycznie odmówił opatrzenia rany. Nie zgodził się także na przetoczenie krwi. Potwierdził to własnoręcznym podpisem na szpitalnych dokumentach.
Koło godz. 14, w kilkanaście godzin po przyjęciu Adama na oddział chirurgiczny, do szpitala przyszli jego najbliżsi, by dowiedzieć się o stan zdrowia.
– W szpitalu zaczepiła nas pielęgniarka – mówi Stanisław Dytłow, ojczym zmarłego. – Poprosiła mnie i żonę, abyśmy przekonali syna, by pozwolił sobie pomóc. Poszliśmy do niego. Leżał na łóżku na korytarzu. Był już siny i nie oddychał.
Rodzice wezwali lekarzy, którzy podjęli reanimację. Udało im się to dopiero, kiedy zastosowali elektrowstrząsy. Serce ruszyło, ale mężczyzna już nie odzyskał przytomności. W tym stanie został przewieziony na OIOM, gdzie, jak to określił jeden z lekarzy, załatano mu ranę i przetoczono krew. Następnego dnia rano zmarł.
Co na to szpital? – Pacjent nie zgadzał się na zaopatrzenie mu pośladka – mówi Piotr Kiwiński, zastępca dyrektora szpitala do spraw medycznych. – Proponowaliśmy mu przetoczenie krwi i też odmówił. Wykrwawił się i serce się zatrzymało. Nastąpił u niego nieodwracalny wstrząs.
– Zabraliśmy już ze szpitala dokumenty dotyczące tej sprawy – mówi Alicja Grzegorczyk, zastępca prokuratora rejonowego w Chełmie. – Mamy też wyniki przeprowadzonej w obecności prokuratora sekcji zwłok. Wynika z nich, że przyczyną śmierci mężczyzny był wstrząs krwotoczny. Dopiero ruszamy ze śledztwem i trudno jeszcze cokolwiek wyrokować.