Do samego wieczora potrwa dzisiaj w Pawłowie dziewiąty już z kolei Jarmark Ginące Zawody. Imprezę zakończy o godz. 20 zabawa taneczna i pokaz sztucznych ogni.
Od lat zazwyczaj senny Pawłów tego jednego dnia w roku ledwo jest w stanie pomieścić wszystkich gości.
A ci, nie zrażeni ciasnotą i tak tu przyjeżdżają, aby posłuchać kapel i obejść niezliczone stoiska, na których swoje wyroby wystawiają rękodzielnicy już praktycznie z terenu całego kraju.
Pomysł na Jarmark Pawłowski od początku zasadzał się na idei zachowania takich ginących zawodów, jak garncarstwo i bednarstwo. I to się udało.
Wystarczy nie tylko od święta zajrzeć do miejscowej Izby Garncarskiej i Chaty Bednarskiej. Eksponowane są tam nie tylko wyroby starych mistrzów, ale też obecnych, którzy również z powodzeniem kształcą następców.
Tak, jak chociażby rodowity pawłowianin Leszek Kiejda, który na jarmarku kręcił kołem i na oczach zachwyconych widzów z bryły gliny dłońmi wyczarowywał prawdziwe cudeńka.
W światku twórców ludowych panuje przeświadczenie, że na Jarmarku Pawłowskim po prostu trzeba się pokazać.
– Zapraszali mnie na tę niedzielę w inne miejsce, ale odmówiłem – mówi Ryszard Staiński z Wojsławice, który wraz z synem Marcinem rzeźbi w lipowym drewnie. – Pawłów ma szczególną atmosferę, no i tak wielu ludzi się tu przewija...
Organizatorzy jarmarku od początku trzymają się raz przyjętej konwencji imprezy. Postawili na handel i wszelkiego rodzaju twórczość ludową. Od garncarstwa, bednarstwa, czy wikliniarstwa po zespoły śpiewacze i kapele.
Kolejne edycje imprezy jedynie tym różniły się od siebie, że brało w nich udział coraz więcej twórców, wystawców i gości także spoza Lubelszczyzny.