Właściciele kilkunastu gospodarstw w Pawlukach, Osieńczukach, Parkocinach i Kuzawce zostali odcięci od świata. Nie tylko nie dojadą do sklepu, przychodni, czy Urzędu Gminy, ale przede wszystkim nie mogą odstawić mleka do skupu. Jedynym środkiem transportu są łodzie i pomoc funkcjonariuszy Straży Granicznej w Dołhobrodach. - Sąsiedzi mogą jeszcze dojechać do Hanny, ja już nie - mówi Dariusz Milart z Pawluków. - Największy problem mam z mlekiem. Co drugi dzień odstawiam 250 litrów. Gdyby nie straż, musiałbym je wylewać.
W podobnej sytuacji jest Piotr Maguda z Pawluk. Dziennie sprzedaje ponad 800 litrów mleka. Jednak pan Piotr martwi się o coś jeszcze. - Mam ponad 30 hektarów ziemi, z czego 25 jest pod wodą - żali się Maguda. - Szkoda zboża ozimego, bo jak woda szybko nie wsiąknie, to nic nie urośnie. Najbardziej martwię się o kiszonkę dla krów, jeśli woda zaleje silosy, to wszystko będzie do wyrzucenia. A mam tego jakieś 60 ton.
Maguda nie ubezpieczył gospodarstwa i krów. - Mam ich 80, a za jedną chcą w ubezpieczalni 200 złotych - mówi. - A skąd ja wezmę 16 tysięcy złotych?
Pomoc mieszkańcom zalanych posesji zaoferowali funkcjonariusze Straży Granicznej w Dołhobrodach. Co dwa dni będą podpływać pod domostwa łodzią motorową i zabierać bańki z mlekiem. W razie potrzeby zrobią zakupy i zawiozą do lekarza. Woda nie opadnie przez najbliższe kilkanaście dni, dlatego po świętach będą też przewozić łodziami dzieci do szkół.
Major Sławomir Gruszecki, komendant placówki Straży Granicznej w Dołhobrodach, nie widzi w tym nic nadzwyczajnego. - My tylko udzielamy ludziom pomocy - mówi. - Mamy odpowiedni sprzęt i przeszkolonych ludzi. Zależy nam też na budowie więzi z mieszkańcami. Mam nadzieję, że jeżeli kiedyś my będziemy potrzebować pomocy, nikt nam jej nie odmówi.
Mieszkańcy zalanych posesji mają numery telefonów do komendanta i dyżurnego strażnicy. Wiedzą, że w razie potrzeby mogą natychmiast zadzwonić. - Jeżeli będzie potrzeba, przypłyniemy łodziami o każdej porze dnia czy nocy - deklaruje Gruszecki.
Stanisław Trochimiuk, wójt gminy Hanna przyznaje, że gdyby nie pogranicznicy, pomoc byłaby bardzo ograniczona. - Woda wystąpiła bardzo gwałtownie - mówi Trochimiuk. - W jeden dzień wydaliśmy mieszkańcom dziesięć łodzi, 30 par długich butów gumowych i kilkanaście kapoków. Ale bez Straży Granicznej na niewiele by się to zdało. •