Poszła na tę pielgrzymkę wbrew sobie. W każdym razie tak mówi. Jednak wydaje się raczej, że każdy musi/chce w jakimś momencie życia pobyć i podyskutować sam z sobą. I być może jest tak, że wszystkie cierpienia i trudy, jakie napotka na drodze do celu mają takie oto zadanie, żeby odwrócić uwagę od dupereli, a pozwolić na przemyślenie tego, co ważne. Myśli się więc albo o sprawach istotnych, albo o własnych słabościach.
I choć sama mówi, że do kościoła chodzi tylko na śluby i pogrzeby, usprawiedliwia się chyba przed czytelnikami – "idę spełniać cudze pobożne życzenia”. A to życzenie to bagatela – 764 kilometry, pieszo, na rowerze w upale, kurzu, jakubowym szlakiem ścieżką od Pirenejów niemal po ocean. I tak właśnie było, jak miało być.
Dokonuje się obrachunek z samą sobą. Wracają wspomnienia spraw i ludzi najważniejszych w życiu, tych przykrych i ostatecznych, i tych które miło jest przywoływać na pamięć. Często z dystansem, z poczuciem humoru, ironią. Życie jak filmowa taśma przewija się przez kolejne kilometry szlaku i kolejne stronice książki.
Wiernikowska patrzy na siebie z boku. Sprawy ważnie mieszają się ze sprawami prostymi: "kiedyś w Warszawie też słychać było przez okna zegary, brzęk talerzy szykowanych do obiadu, telewizję – wszędzie ten sam lektor. Lubiłam dźwięk pierwszego tramwaju o piątej rano – czy teraz już nie dzwonią? Albo gruchanie synogarlicy w niedzielny poranek. Dlaczego wygrzebuję to wszystko jakby z dna pamięci?”
No właśnie – dlaczego? Czy tak tylko ona, czy wszyscy, którzy tędy idą?
Maria Kolesiewicz
Zapowiedzi wydarzeń z regionu znajdziesz na strefaimprez.pl