Stała się rzecz niezwykła. Dwa koncerty muzyki poprockowej dwa dni pod rząd w mieście Lublinie sprzedały się co do ostatniego biletu.
Efekt? Biletów na jego wtorkowy koncert w lubelskim Graffiti zabrakło już dawno. Z tego też powodu w sali koncertowej klubu było niesamowicie ciasno. I tak samo jak grupa fanów nie chcących cisnąć się w środku, stałem przed wejściem do tej sali, a właściwie stałem już w sali barowej. Idealnych warunków owszem nie było – gorszy dźwięk, mało widziałem. Ale jestem przekonany, że gdybym był mocno zdeterminowany, wcisnąłbym się do środka. I właśnie w tym postrzegam różnicę między koncertami muzyki rockowej i poważnej. Nie siedzę, tylko skaczę, bawię się, a nawet cisnę. Najlepszy mój koncert tego sezonu – zespołu Crystal Castles podczas festiwalu Open'er – spędziłem w niesamowitym ścisku, bo chciałem być w centrum. Mogłem stanąć gdzieś z boku, gdzie było luźniej, ale właśnie tam mniej bym widział i słabiej słyszał.
A popularność, nawet w Lublinie, polskich muzyków pop-rockowych może stworzy dobry precedens. I teraz każdy koncert z ciekawą muzyką będzie się sprzedawał jak ciepłe bułeczki. Osobiście podpowiadam, żeby bez większego namysłu kupować bilety na XX▲N▲XX (16 listopada – Dom Kultury), Kamp! i Rebeka (27 listopada w Graffiti), Sorry Boys (4 grudnia, Graffiti), Tres B. (8 grudnia, Dom Kultury) czy Łąki Łan (20 grudnia, Graffiti).
A z czasem taka popularność koncertów może spowoduje, że w Lublinie powstanie jakiś nowy, odrobinę większy klub z równie dobrą muzyką...