Jakaś nadprzyrodzona siła, która tam ciągnie, każe wracać. Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale to przeklęte miejsce. Ta Smoleńska ziemia przyciąga kolejny raz ofiary, nie chce dać o sobie zapomnieć
Rozmowa z Danuta Malonową, prezes Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Lublinie, która miała 10 kwietnia lecieć prezydenckim Tu-154 do Smoleńska
– 10 kwietnia, samolotem prezydenckim. Byłam już na liście. Zależało mi na ty, żeby lecieć samolotem, bo mam chory kręgosłup i uciążliwa jest dla mnie podróż pociągiem. Namawiał mnie do tego również Andrzej Skąpski, prezes Federacji Rodzin Katyńskich, mój serdeczny znajomy. Mówił: "Leć 10 kwietnia, bo to będzie bardzo ciekawa uroczystość. 5 kwietnia otrzymałam wiadomość, że lecę jednak za dwa dni razem z delegacją premiera. Prawdopodobnie Andrzej przesunął mnie na wcześniejszy wyjazd. Ucieszyłam się, że przynajmniej polecę samolotem.
• A kto zajął pani miejsce w prezydenckim samolocie?
– Prawdopodobnie jedna z członkiń Rodziny Katyńskiej, góralka z Nowego Sącza. Miała lecieć w stroju góralskim.
• Kiedy dowiedziała się pani o katastrofie?
– W sobotę rano czekałam przed telewizorem na transmisję uroczystości katyńskich. Pierwsza wiadomość: awaria. Za chwilę: katastrofa, samolot się rozbił, pan prezydent nie żyje.
• Pierwsza myśl?
– To chyba sen. Ale serce zamarło mi tak samo, jak 11 września 2001 roku. Czułam strach, przerażenie, niedowierzanie. Byłam w szoku. I natychmiast pojawiła się myśl: przecież tym samolotem, poza parą prezydencką, miał lecieć Andrzej Skąpski i wielu innych moich przyjaciół. Z Andrzejem znaliśmy się od 20 lat, a widziałam go zaledwie dwa dni wcześniej. Byliśmy razem w Katyniu 7 kwietnia. Po powrocie do Warszawy siedzieliśmy do późnej nocy, rozmawiając o uroczystościach. Chwaliliśmy Donalda Tuska za wyważone, ale stanowcze wystąpienie. Zgodnie orzekliśmy, że obecność w Katyniu naszego premiera wraz z premierem Putina to historyczny moment dla Polski. Rano przy śniadaniu Andrzej powiedział mi, że 10 kwietnia w Katyniu przemawiać będzie prezydent Lech Kaczyński oraz on. Pokazał mi swoje wystąpienie, coś tam mu nawet kazałam dodać. Uściskaliśmy się serdecznie. Ostatni raz.
• Gdy pojawiła się lista osób, które miały lecieć prezydenckim samolotem, jakie znajome nazwiska pani na niej odnalazła?
– W tej katastrofie zginęło 14 bliskich mi osób, z którymi wielokrotnie się spotykałam, jeździłam do Katynia, wspólnie działałam na rzecz pamięci o Katyniu, przyjaźniłam się od lat. To między innymi Andrzej Przewoźnik, wspaniały człowiek, który dużo dobrego zrobił dla Lublina i dla naszych rodzin katyńskich. To również ksiądz kanonik Andrzej Kwaśnik, kapelan Federacji Rodzin Katyńskich, który 15 kwietnia miał przyjechać do Lublina na nasze obchody 70-lecia Katynia. Obiecał mi to osobiście. Powiedział: "Pani Danuto, ciągle gdzieś wyjeżdżam, ale nawet gdyby mnie mieli wyrzucić z mojej parafii, to do Lublina na pewno przyjadę”. Razem z nim do Lublina wybierał się też Janusz Krupski... Zginął także Edward Wojtas, który mi wielokrotnie pomagał i którego bardzo ceniłam. Tym samolotem leciała też Bożena Łojkowa, założycielka Federacji Rodzin Katyńskich, z którą blisko współpracowałam.
• Czy między członkami Rodziny Katyńskiej istnieje jakaś szczególna więź?
– Tak, łączy nas coś szczególnego. Jesteśmy półsierotami, mieliśmy podobne doświadczenia życiowe. Łączy nas tragiczna historia naszych ojców, pomordowanych przez NKWD. Łączy nas również przyszłość, czyli wspólna idea zachowania pamięci o Katyniu. Przez lata walczyliśmy o odkłamanie historii, teraz robimy wszystko, by ta historia była wciąż żywa. To podobieństwo losów i wspólna idea powodują, że relacje między nami są bardzo bliskie. Przez lata powstało wiele wspaniałych przyjaźni.
• Pani miała być na pokładzie samolotu razem ze swoimi przyjaciółmi z Rodziny Katyńskiej...
– Dotarło to do mnie chwilę po katastrofie. To była straszna myśl, która wciąż do mnie wraca. A potem zaczęły się telefony... Dzwoniły do mnie osoby, które wiedziały, że miałam lecieć samolotem prezydenckim, dzwonili ci, którzy nie wiedzieli, kiedy mam lecieć... Tych telefonów było mnóstwo, jeden po drugim. Nie spodziewałam się nawet, że tyle osób o mnie pomyśli, że tak się będą niepokoić. To było i wspaniałe i przerażające. Czułam, że otarłam się o śmierć.
• Co mówili pani znajomi, przyjaciele?
– To było jedno wielkie westchnienie ulgi, że słyszą mój głos. Ktoś mi powiedział: "Bałem się zadzwonić, bo gdybyś nie odebrała, to by znaczyło, że byłaś w tym samolocie.” Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej.
• Oglądała pani telewizję?
– Oglądałam i nic do mnie nie docierało. Słowa, obrazy – jak przez mgłę. Dwa dni byłam na środkach uspokajających.
• Znała pani osobiście parę prezydencką?
– Pana prezydenta nie. Natomiast panią prezydentową poznałam dokładnie rok temu: 10 kwietnia 2009 roku. To było właśnie w Katyniu. Zamieniliśmy kilka miłych słów. Pani Maria Kaczyńska była niezwykle ciepłą, serdeczną osobą. Taką ją poznałam w Katyniu i taką zapamiętałam.
• Kiedy pierwszy raz była pani w Katyniu?
– W 1989 roku. Pojechałam sama z mężem. Mama nie chciała jechać, mówiła: Nie wyobrażam sobie, że stanę na ziemi zbroczonej krwią Maniusia, bo tak pieszczotliwie nazywała ojca. Czuła, że to dla niej za trudne. Ja też tak uważałam.
• Pani nie pamięta swojego taty?
– Miałam 1,5 roku gdy ojciec – zaledwie 28-letni mężczyzna – zginął w Katyniu, więc nie mogłam go pamiętać. Ale jego śmierć zaważyła na całym moim życiu.
• Co pani czuła stojąc pierwszy raz w katyńskim lesie?
– To wrażenie nie do opisania; nie doznałam go nigdy wcześniej, ani potem. Stałam na tym wielkim katyńskim cmentarzysku i pragnęłam być tam sama... Widziałam 6 masowych grobów i wielką ścianę, a na niej 4,5 tysiąca tabliczek z nazwiskami. Na jednej z nich odnalazłam nazwisko swojego ojca. Ta tabliczka to jest dla mnie jego grób. Nie wiem o czym myślałam, może coś do siebie mówiłam... Wiem, że nie mogłam się stamtąd ruszyć, wszyscy poszli, a ja stałam... To miejsce ma taką moc, że nie chce wypuścić człowieka. To jakaś nadprzyrodzona siła, która tam ciągnie, każe wracać...
• Przeklęte miejsce?
– Wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale tak: przeklęte miejsce. Ta Smoleńska ziemia przyciąga kolejny raz ofiary, nie chce dać o sobie zapomnieć.
• Pojedzie pani jeszcze kiedyś do Katynia?
– Na pewno. Nie wiem tylko, czy samolotem. Ale wrócę tam, mam przecież do nadrobienia 50 lat, podczas których nie wiedziałam, gdzie leży mój ojciec. I myślę, że on czuwa nade mną. Czułam to nieraz, również w tej chwili. Taka myśl przyszła mi do głowy zaraz po katastrofie: Jesteś tam, tato, na górze i opiekujesz się mną.