Beata Prus ma 30 lat. Od urodzenia cierpi na kataraktę. Niedawno lekarze wydali wyrok - albo kosztowna operacja, albo za dwa lata straci wzrok.
Kilka lat temu pani Beata dowiedziała się, że katarakta, to nie jedyny problem w jej oczach. Zaczęła się jej odklejać siatkówka. - Praktycznie cały czas chodzę do różnych okulistów, ale każdy mówił co innego, a ja się przecież na tym nie znam - opowiada.
Pamięta, jak okulistka przepisała jej leki, których nie wykupiła, bo nie miała za co. - Na wizycie kontrolnej nie powiedziałam, że w ogóle nie brałam lekarstw, a pani doktor stwierdziła: "O tak, jest poprawa i to duża”. Wtedy pomyślałam, że pewnie nie jest tak źle. Nie wiedziałam, że choroba może być tak groźna. Wszyscy powtarzali tylko, żebym nie dźwigała ciężarów powyżej 10 kilogramów.
W przypadku pani Prus nie było to możliwe. Jej młodszy syn choruje na epilepsję. - Często jest tak, że atak ma w mieście lub koło domu - mówi pani Beata ze łzami w oczach. - Wtedy biorę syna na ręce i niosę, bo co mam zrobić. W takich sytuacjach człowiek nie myśli, że za chwilę może oślepnąć.
To właśnie choroba Przemka uśpiła jej czujność. Z ostatniej wizyty u okulisty wyszła przerażona. - 75 proc. siatkówki jest odklejone - mówi. - Dowiedziałam się, że mam dwa lata. Albo poddam się operacji, albo przestanę widzieć. Za zabieg muszę zapłacić. Jeśli nie znajdę pieniędzy, na zabieg refundowany będę czekała 5-6 lat, tak długie są olejki. Ta dla moich oczu - zbyt długie.
Osiem tysięcy złotych. Tyle kosztuje operacja obydwu oczu. Dla Prusów to astronomiczna kwota. - Nigdy nie myślałam o sobie - płacze pani Beata. - Choroba Przemka była najważniejsza. Ma dopiero 7 lat, a ataki są coraz cięższe...