Ciągnęło mnie na tę ulicę i równocześnie się jej bałam. Lęk mieszał się z ciekawością, a dziecięca intuicja podpowiadała mi, że to miejsce naznaczone tragiczną historią i tajemnicą. Rzadko widywało się na niej ludzi, rzadko przejeżdżały tamtędy samochody. Ulica Kalinowszczyzna była gęsto wypełniona smutkiem.
Moje dzieciństwo upłynęło w malowniczym wąwozie przedzielającym osiedle Kolejarz od Motoru. Latem rozkładało się tu wesołe miasteczko, a zimą królowały sanki, łyżwy i narty. Wąwóz prowadził prostą drogą do ulicy Kalinowszczyzna, wyraźnie kontrastującej z PRL-owskim osiedlem z wielkiej płyty i socrealistycznym pomnikiem Bolesława Bieruta, który wyłaniał się na jej końcu.
Wciąż stały tu niskie drewniane i murowane domy z gankami, tonące w starych ogrodach i sadach, otoczone rozłożystymi drzewami. Czułam respekt przed tym miejscem, a wysoki mur graniczący z kościołem salezjanów wywoływał we mnie dreszcz niepokoju. Dwa razy w tygodniu, z duszą na ramieniu szłam wzdłuż tego muru w drodze na lekcje religie. Za każdym razem, gdy dotarłam już do ciemnej klasztornej salki na tyłach kościoła (pozostałość po zakonie franciszkanów), czułam wielką ulgę.
Do pamiątkowego zdjęcia z pierwszej komunii ksiądz ustawił naszą klasę na tle tajemniczego muru. Co było za nim? O tym się dzieciom nie mówiło. Zaglądaliśmy przez furtkę, szukaliśmy jakiegoś sekretnego przejścia, próbowaliśmy przeniknąć wzrokiem gęstą, dziką roślinność, jak z tytułowego „Tajemniczego ogrodu’ Burnetta. Wszystko na nic. To była wielka tajemnica.
O tym, że to jeden z najstarszych cmentarzy żydowskich w Polsce dowiedziałam się jakiś czas później. A grobowiec Jakuba Horowitza, Szaloma Szachny, Jehudy Aszkenazegoi kilkadziesiąt innych macew zobaczyłam dopiero kilka lat temu. Wreszcie dotknęłam tej najstarszej, mistycznej części historii Lublina. Wreszcie odkryłam tajemnicę. Wreszcie zrozumiałam, skąd brały się we mnie te wielkie emocjie.
Na drugim końcu ulicy, na malowniczym wzgórzu, wznosił się kościół św. Agnieszki. Sprowadzony z Krasnegostawu w XVII wieku zakon augustianów wybudował tu klasztor i kościół. Dewastowany, niszczony i palony na przestrzeni wieków, naznaczony był wielkim cierpieniem i poświęceniem zakonników, którzy musieli go opuścić. Dziś to jeden z najpiękniejszych lubelskich kościołów z oryginalnym refektarzem i zjawiskowym ogrodem na tyłach. Przylega do niego położony wysoko cmentarz, który fascynował mnie od dzieciństwa. Każdego roku 1 listopada z okien mojego bloku jak zahipnotyzowana obserwowałam feerie świateł na wzgórzu.
Lubię tam wracać, lubię tę kameralną nekropolię ukrytą w środku osiedla z pięknymi rzeźbami na starych nagrobkach. Znajdziecie tu efektownie zdobiony rzeźbą anioła grób Emanuela Graffa, właściciela majątku Tatary, czy pochodzący z tego wieku grób Rafała Gan-Ganowicza, „psa wojny”, słynnego polskiego najemnika, który ostatnie lata życia spędził w Lublinie.
Zupełnie niedawno odnalazłam tam grobowiec rodziny Koryznów, do której należały tereny dzisiejszej Kalinowszczyzny i Ponikwody. To właśnie Antonina Koryznowa (ur. 1855 r., z domu John) przekazała grunt pod cmentarz przy kościele św. Agnieszki. To również ona założyła przy kościele sierociniec dla 150 dzieci, opiekowała się domami seniorów, wspomagała więźniów politycznych na Zamku Lubelskim, zbierała pieniądze na utworzenie KUL. Zmarła w wieku 78 lat podczas ulicznej kwesty przed Bramą Krakowską. Jej pogrzeb był wielkim wydarzeniem w przedwojennym Lublinie. Władze Lublina nazwały na jej cześć jedną z ulic na Ponikwodzie. Tyle że doszło do pomyłki w imieniu i mamy ulicę Marii Koryznowej - warszawskiej dziennikarki nie związanej w żaden sposób z Lublinem, a nie zasłużonej dla miasta Antoniny.
***
Kiedy pracowałam w Warszawie mój szef mówił o mnie ”Dziewczyna z Lublina”, tak mocno identyfikowałam się ze swoim rodzinnym miastem. Ale ja myślałam o sobie inaczej. Byłam „Dziewczyną z Kalinowszczyzny” i dopiero to określenie definiowało mnie w pełni.
Też macie swoje ulice, które już na zawsze z wami pozostaną? Opowiedzcie o nich – dziewczyny z Narutowicza i Zielonej, chłopaki z Krochmalnej i Łęczyńskiej.
Czekam na Wasze historie.
Kontakt do autorki: magdabozko@poczta.onet.pl
Magdalena Bożko-Miedzwiecka – dziennikarka, rzeczniczka prasowa. Publikowała w Dzienniku Wschodnim, Newsweeku, Newsweeku Historii, Rzeczpospolitej, Twórczości, Akcencie, Karcie. Laureatka dziennikarskich nagród, m.in. Ostrego Pióra Business Centre Club, nagród w konkursie prasowym Mediów Regionalnych im. Jana Stepka za reportaże historyczne i społeczne, nagród SalusPublica Głównego Inspektora Pracy, nagrody im. Bolesława Prusa Związku Literackich Polskich.
