Prokuratura umorzyła sprawę byłego dyrektora Pogotowia Opiekuńczego w Lublinie. Gdy doszło tam do gwałtu na 9-latku szef placówki zwlekał ze zgłoszeniem sprawy
Szef placówki długo zwlekał ze zgłoszeniem sprawy gwałtu. Śledczy uznali jednak, że nie ma podstaw, by stawiać mu zarzuty. Śledztwo miało ustalić, czy dyrektor dopuścił się niedopełnienia obowiązków w zakresie prawidłowego nadzoru nad placówką.
– Doszliśmy do wniosku, że ma dowodów pozwalających na przypisanie dyrektorowi przestępstwa. W rezultacie postępowanie zostało umorzone – mówi Jarosław Król, szef Prokuratury Rejonowej w Lublinie.
Sprawa dotyczyła wydarzeń, do których doszło w połowie października ubiegłego roku, w Pogotowiu Opiekuńczym przy ul. Kosmonautów w Lublinie. Dwaj 11-latkowie mieli zwabić do pokoju 9-latka, a potem go zgwałcić.
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, który nadzoruje pogotowie, dowiedział się o sprawie dwa tygodnie po zdarzeniu, z anonimowego telefonu. Dyrektor placówki, chociaż miał taki obowiązek, niczego nie zgłosił. Kontrolerzy z MOPR pojechali na ul. Kosmonautów. Podczas kontroli dyrektor przyznał, że ta terenie placówki doszło do „eksperymentów seksualnych”.
Ratusz uznał, że szef pogotowia dopuścił się rażących zaniedbań. Nie zareagował właściwie na przemoc seksualną i nie próbował wyjaśnić sprawy. Nie zapewnił nawet konsultacji medycznej pokrzywdzonemu chłopcu.
Dyrektor sam zrezygnował z funkcji, a MOPR zawiadomił prokuraturę, zarzucając szefowi pogotowia niedopełnienie obowiązków.
Pracownicy MOPR ustalili, że jeden z wychowawców zaobserwował u podopiecznych „niepokojące zachowanie”. Porozmawiał z nimi, w tym z pokrzywdzonym 9-latkiem. Wtedy dowiedział się o gwałcie. Informacja dotarła do kierownictwa placówki, ale nie wyszła poza gabinet dyrektora. Po kontroli sprawa chłopców podejrzewanych o gwałt została skierowana do sądu rodzinnego.
Do prokuratury dotarło również zgłoszenie, dotyczące rozprowadzania w pogotowiu narkotyków i dopalaczy. Śledczy nie znaleźli na to dowodów i umorzyli postępowanie. Nadal jednej prowadzą sprawę, dotyczącą stosowania przemocy wobec podopiecznych pogotowia.
Jedna z wychowawczyń miała szarpać, rozbierać i poniżać dzieci. – Wychowawczyni wyzywała dzieci, szarpała je. Groziła, że rozbierze je do naga i postawi na korytarzu. Kąpała razem chłopców i dziewczynki, a one się wstydziły i płakały – czytamy w anonimowym liście do prokuratury, który był podstawą do wszczęcia postępowania. Z pisma wynika, że wychowankowie bali się głośno mówić o skandalicznych zachowaniach wychowawczyni. Dzieci żyły w strachu, że kobieta doprowadzi do ich wyrzucenia z pogotowia. A podopieczni placówki nie chcieli wracać do swoich domów, gdzie była przemoc i alkohol.
To, że w pogotowiu znęcano się nad wychowankami, już latem stwierdzili kontrolerzy wojewody. W ich ocenie dochodziło tam do „sytuacji, w których pracownicy stosują wobec wychowanków przemoc psychiczną”. Chodziło m.in. o wyzwiska, krzyki i poniżające komentarze.