22 708 lublinian wysłało w niedzielę do Ratusza wyraźny sygnał, że nie chcą zmian na górkach czechowskich. Odsądzani od czci i wiary ekolodzy i społecznicy, określani podczas kampanii referendalnej lewakami i ekoterrorystami (to najłagodniejsze wersje), nie dysponując budżetami promocyjnymi, bilboardami, spotami, a głównie zapałem i silną wiarą w przedstawiane argumenty, zdołali przekonać do swojej wizji dużo większą grupę lublinian niż zwolennicy „naturalistycznego parku” pomiędzy blokami.
To już drugi tak wyraźny sygnał. Pierwszym był ten płynący z panelu obywatelskiego, w którym zalecano ochronę przed zabudową kubaturową całego obszaru górek czechowskich. Mimo niskiej frekwencji wyraźna przewaga strony społecznej jest chyba sporym zaskoczeniem i kłopotem dla ratusza. Na razie popłynął stamtąd sygnał, który można odczytać jako komunikat: „Lublinianie, nic się nie stało”.
– Zaskakująco niska frekwencja oznacza, że temat ten nie był dla mieszkańców tak istotny, jak się spodziewaliśmy – stwierdziła rzeczniczka Krzysztofa Żuka, podkreślając, że ratusz liczył na 30 proc.
Skoro doprawdy frekwencja była zaskakująco niska i doprawdy „liczyliśmy na wyższą”, to pozostaje pytanie, co w takim razie zrobić z prawie 23 tys. głosów na NIE? Bo udawać, że ich nie ma, to może jednak dobrze nie będzie wyglądać, szczególnie w sytuacji, gdy na organizację referendum poszło pół miliona złotych.
Decyzję na temat przyszłości górek czechowskich, czy będzie dalej forsowany projekt studium dopuszczającym zabudowę blokami, czy zostanie tak jak jest, czy pojawi się jakaś nowa propozycja, będzie musiał podjąć prezydent Krzysztof Żuk, pomysłodawca niedzielnego plebiscytu. Będzie ona brzemienna w skutkach nie tylko dla górek, ale także dla rządzących Lublinem, bo to na nich ostatecznie spadnie polityczna odpowiedzialność za końcowy wynik tej batalii.
Karty zostały już wrzucone i policzone. Teraz ruch należy do prezydenta i jego radnych.