Prokuratura zbada komputer i telefon komórkowy zmarłej urzędniczki. I sprawdzi, czy za desperackim czynem kobiety nie stoją jej szefowie. Tymczasem Urząd Marszałkowski zapewnia: - Nikt tu się nad nią nie znęcał.
Prawdopodobnie chodzi o słowa Konrada Rękasa, radnego sejmiku, znajomego zmarłej. Twierdzi, że kobieta dzwoniła do niego tuż przed śmiercią. - Mówiła, że szefowie kazali jej podpisać wniosek o umorzenie postępowania prowadzonego przeciwko jednej z firm przewozowych - mówił nam Rękas, krótko po tragedii. - Była roztrzęsiona, płakała.
- Nawet z nią nie rozmawiałem. Nie widziałem jej od kilku dni - zapewnia wymieniony przez Rękasa Zbigniew Poliszuk, zastępca dyrektora Departamentu Mienia Samorządowego, Infrastruktury i Transportu, w którym pracowała Agnieszka D. Nie tylko on zaprzecza oskarżeniom Rękasa. - To nieprawda. Do podpisywania wszelkich decyzji administracyjnych związanych z przewozami osobowymi zobowiązany jest tylko dyrektor Departamentu Mienia Samorządowego, a nie pracownik - wyjaśnia Tomasz Makowski, rzecznik Urzędu Marszałkowskiego.
Agnieszka D. należała do Samoobrony. Jej działacze twierdzą, że kobiecie grożono poprzez SMS-y. - Groźby wychodziły z urzędu - twierdzi Zofia Grabczan, posłanka Samobrony, znajoma Agnieszki D. W czwartek zarzucała prokuraturze, że nie zabezpieczyła laptopa zmarłej. - Mogły tam być dowody gróźb.
- Zabezpieczyliśmy m.in. telefon komórkowy i komputer, na którym pracowała - mówi prokurator Komor. - Nie było żadnego laptopa. Pojechaliśmy też do jej domu. Tam też go nie było.
Radny sejmiku Bogusław Warchulski, również z Samoobrony, uznał że samobójstwo miało związek z nieprawidłowościami w urzędzie. - Przeprowadzone m.in. przez NIK i Wojewódzką Inspekcję Transportu Drogowego kontrole nie wykazały żadnych nieprawidłowości - odpowiada rzecznik urzędu.
Jeden z wysokich urzędników marszałka sugeruje, że groźby, o ile miały miejsce, mogły pochodzić od którejś z firm przewozowych, domagających się sfałszowania lub usunięcia dokumentów.