Jolanta K. przyznała się do zamordowania pięciorga noworodków. Jej mąż stwierdził, że nic nie wiedział o ciążach żony. Wczoraj w Lublinie rozpoczął się najgłośniejszy w ostatnich latach proces.
W Czerniejowie niemal wszyscy od rana nasłuchiwali relacji radiowych z sądu. - Dziennikarze nie dają nam zapomnieć o tym, co się wydarzyło rok temu - mówi ekspedientka w sklepie, który prowadzili oskarżeni. - Nam to nie przeszkadza. Gorzej kiedy czwórka żyjących dzieci słucha takich rzeczy o swoich rodzicach. A co one winne?
Tuż przez dziesiątą małżonkowie K. zostali przywiezieni z aresztu do Sądu Okręgowego. Policjanci na salę rozpraw wprowadzili najpierw 39-letnią Jolantę K. Ubrana w jasnobrązowy kostium, w okularach, krótko ostrzyżona. Za nią wszedł Andrzej K. Małżonkowie usiedli na tej samej ławie, przedzieleni tylko przez policjanta. Nawet nie spojrzeli na siebie.
Przy zgromadzonej na sali publiczności, wśród której przeważali dziennikarze, Jolanta K. powiedziała tylko jedno zdanie. - Proszę o nieujawnianie procesu.
Była bliska płaczu, gdy adwokaci zaczęli mówić o jej żyjących dzieciach. Chcieli, żeby ze względu na ich dobro utajnić proces. Sędzia Włodzimierz Śpiewla, przewodniczący składu orzekającego, ogłosił taką decyzję.
Dzieci małżonków K. siedziały w tym czasie na korytarzu przed salą rozpraw. W Czerniejowie ludzie mówią o nich jak najlepiej. - Solidni, pracowici i uczynni - przekonują. Najstarszy - 19-letni syn - zajął się prowadzeniem sklepu. - Mimo kłopotów z rodzicami, nie zamknął go. Towar załatwia na czas. Niczego nie brakuje. Dobry gospodarz z niego. Teraz to właściwie wszystko spoczywa na jego głowie. Całe szczęście, że się nie załamał, nie poddał - chwalą klienci.
Dzieci małżeństwa K. długo nie mogły uwierzyć w to, co się stało. - Na początku obwiniały tylko matkę. Chciały wierzyć, że przynajmniej jedno z rodziców jest niewinne - mówi sąsiadka oskarżonych. - My też do tej pory jesteśmy w szoku. K. wydawali się taką zwyczajną rodziną...
Wczoraj pierwszy wyjaśnienia składał Andrzej K. Prokuratura oskarża go o podżeganie żony do mordowania dzieci. Nie przyznał się do winy. Powiedział to samo, co w prokuraturze: że nic nie wiedział o ciążach żony.
Jolanta K. potwierdziła, że zabijała dzieci. Prokuratorowi opowiadała, że rodziła je w wannie. Potem topiła. Przez lata przechowywała je w domowej chłodziarce, a potem w beczce z kapustą. Mówiła, że mordowała dzieci, gdyż bała się męża, który nie chciał mieć więcej potomstwa.
Następna rozprawa w połowie września.