Parę dni temu pojechałam na odpoczynek do Nałęczowa - wspominała Hanka Bielicka dwa lata temu swój pobyt w podlubelskim kurorcie. - Jeździłam tam karetką na zabiegi laserowe. I któregoś dnia podjechała karetka, a sanitariusz zwrócił się do mnie: "Dzień dobry pani Bielicka. Ale bez kapelusza głupio pani wygląda”
Łomżanka
Przez dwadzieścia lat grała zażywną, warszawską przekupkę: Dziunię Pietrusińską. Postać wymyślił Bogdan Brzeziński, autor jej pierwszego monologu do "Podwieczorku przy mikrofonie”. Wykorzystując niepowtarzalną chrypkę Bielickiej i temperament, stworzył wizerunek warszawskiej przekupki, kobiety w kapeluszu i z parasolką.
Ale jaka tam ze mnie warszawianka, podkreślała. - Urodziłam się w Konowce na Ukrainie, a dzieciństwo spędziłam w Łomży. Chociaż, gdy się na 50 lat zwiąże z innym miastem, to powinno się do tego miasta należeć. Ale ja przy każdej sposobności staram się podkreślać moje związki z Łomżą - mówiła. - Bo stamtąd wywodzą się moi rodzice, a i ja spędziłam tam swoje lata dziecięce...
Anna Weronika Bielicka przyszła na świat 9 listopada 1915 roku. Urodziła się pod znakiem Skorpiona. Na 15 minut przed wojną skończyła studia (aktorskie i filologię romańską), na 10 minut przed wojną wyjechała do Wilna i uratowała się przed zesłaniem do Kazachstanu.
Szkoła
Pani się podobno w czepku urodziła?
- Ba, żeby w jednym, w trzech! - opowiadała nam kiedyś aktorka. - Jeden czepek miał znamionować zdolności, drugi długowieczność, a trzeci chyba szczęście. Bo przytrafiły mi się takie przypadki, które decydowały o dalszym moim życiu.
Niewiele brakowało, by Hanka Bielicka oblała maturę z matematyki. Na szczęście w jej obronie stanął wizytator: - "Na moją odpowiedzialność ona powinna otrzymać świadectwo dojrzałości” - powiedział, a ja dzięki temu zdałam na romanistykę, a potem do szkoły aktorskiej - wspominała po latach Pani Hanka.
Rodzice nie byli jednak zachwyceni wyborem. Zwłaszcza ojciec, który nie omieszkał podzielić się swoimi rozterkami z księdzem. - Panie Romanie - uspokajał ksiądz. - Złego i kościół nie naprawi, dobrego i karczma nie popsuje.
Wkrótce Bielicka miała zadebiutować w sztuce Ludwika Hieronima Morstina "Obrona Ksantypy” w wileńskim teatrze "Na Pohulance”. Ale do debiutu nie doszło. Jak mówiła, postarał się o to jeden pan z wąsikiem. W okupowanym najpierw przez Sowietów, a potem przez Niemców Wilnie przeżyła wraz z dwójką przyjaciół ze szkoły ciężkie chwile. Teatr został zamknięty. Żeby utrzymać się przy życiu pracowała w cukierniach i kawiarniach.
Na debiut musiała jeszcze poczekać.
Amant
Wcześniej był jeszcze ślub. Ona i Jerzy Duszyński, kolega ze szkoły teatralnej, byli odcięci od rodziców, bardzo młodzi i niesamodzielni. Z braku pieniędzy mieszkali w jednym pokoju. Ale wtedy odezwało się w niej wychowanie i zasady moralne: jak to, bez ślubu z mężczyzną pod jednym dachem?
Ślub był więc nieunikniony. Pobrali się w lipcu 1940 roku, a niezwykłe przyjęcie wyprawiła im Hanka Ordonówna.
Bielicka wytrwała w małżeństwie z Duszyńskim 20 lat. Rozstali się, bo okazało się, że różniły się zdecydowanie ich temperamenty zawodowe. On był stuprocentowym amantem i zdecydowanie bardziej niż teatr lubił film. Po sukcesie "Zakazanych piosenek” i "Skarbu” uważał, że wystarczy jeden film rocznie, aby zyskać popularność i pieniądze. Ona zaś, łącząc teatr z estradą, starała się pracować na wysokich obrotach.
Flirciara
Przylgnęło do niej określenie: flirciara. Sama uzasadniała to tak: Romanse tak, akceptuję, tylko dalszy ciąg nie... Drzwi na klucz i do widzenia.
- A podobali mi się - zdradziła w chwili szczerości - mężczyźni niekoniecznie przystojni i niekoniecznie wysocy. Z Jurkiem Duszyńskim, to owszem, były tam jakieś flirty, przytulanie się w tańcu. Ale to był bardziej koleś, niż powiedzmy narzeczony. Kiedy kończyliśmy szkoły i rozchodziliśmy się w różne strony, on powiedział: "Wiesz Hanuś, gdybym miał się z kimś ożenić, to tylko z tobą”. Nie powiem, żebym się w nim nie zadurzyła, tylko u mnie zakochiwanie się miało coś z bajki, coś z książkowych romansów...
Hanka Bielicka na wszystko reagowała z humorem. - Mam go chyba po ojcu - zwierzyła się w rozmowie. - On był człowiekiem bardzo pogodnym, w przeciwieństwie do zawsze poważnej mamy. Był wesoły "od środka”, ciągle coś nucił; nawet na pogrzebie. Mama musiała go strofować, trącała w ramię, żeby przestał: "Romek, daj spokój, przecież to pogrzeb...”.
Jak pistolet
Monolog trzeba było dla niej pisać dwukrotnie dłuższy niż np. dla Ireny Kwiatkowskiej. Znani satyrycy, Zdzisław Gozdawa i Wacław Stępień, często ją strofowali, że mówi za szybko. Że ten sam tekst inna aktorka mówi siedem minut, a ona pięć. - Mówię szybko - ripostowała - bo nie umiem wymuszać braw. Obawiam się każdej pauzy, myśląc z przerażeniem: a jak się nie zaśmieją i nie zaklaszczą? Lubię brawa na końcu, po wygłoszeniu swojej kwestii. Wyniosłam to ze szkoły teatralnej i występów w teatrze.
Hanka Bielicka zmarła 9 marca 2006 r. w szpitalu przy ul. Banacha w Warszawie o godzinie 16.15. Tego samego dnia, przed południem, przeszła operację tętniaka aorty.
Kilka dni przed śmiercią wzięła udział w nagraniu programu "Szymon Majewski show”, w którym jak zawsze żartobliwie powiedziała: "Bawmy się dzieci, póki babcia nie poleci”. Była w nim radosna, pełna energii i jak zawsze tryskała humorem. Niestety, był to jej ostatni telewizyjny występ.