W tym kraju czas zatrzymał się w latach 50. ubiegłego stulecia. Nie ma Internetu, telefonów komórkowych i prywatnych samochodów, a spodnie są przeważnie czarne, rzadziej szare
A reszta kraju jest w jeszcze gorszym stanie.
Trójka pod Wodzem
Zawsze.
Obcokrajowcy mają też zakaz wychodzenia z hoteli bez opiekuna. Bo w tym kraju wszystkiego się pilnuje. Nawet wielkich, betonowych "bill-
boardów” z uśmiechniętą twarzą Kim Ir Sena. Przed każdym stoi tzw. trójka społeczna i baczy, by nikt nie dokonał aktu sabotażu i nie zbezcześcił wizerunku wielkiego Kima.
Garnitury i gumiaki
Druga kategoria to cała reszta. Masy, które przepędza się z miejsca na miejsce. Gdy w cieniu sklepu dla obcokrajowców przycupnęło kilka zmęczonych osób, kierowca autobusu wiozącego grupę Rosjan natychmiast wyskoczył i kazał im się wynosić. Wiedział co robi. Zwykłego obywatela łatwo poznać: kobiety chodzą w gumiakach i pikowanych lichych kurteczkach. Mężczyźni mają czarne marynarki, (krój modny 50 lat temu) lub chałaty. Nie ma dżinsów i T-shirtów, chyba że za takie uznać wojskowe podkoszulki zakładane pod mundur.
Nie ma nawet plecaków czy podróżnych toreb. Cięższe pakunki taszczy się w workach po zbożu lub parcianych worach z doszytymi dwoma ramiączkami. Wszystko szare i smutne.
Tak jak twarze Koreańczyków.
Kara za słuchanie
To samochody, a raczej ich brak. Po stołecznych arteriach samochód przejeżdża raz na kilkanaście minut. Japońskie terenówki, rządowe mercedesy i stare ciężarówki. Prosty lud ma własne nogi, rower, komunikację miejską i niesamowite metro. Nie chodzi nawet o socrealistyczny wystrój, ale o cechy militarne. Tunele zbudowano 100 metrów pod ziemią; przetrzymają każdy nalot.
Na małej ilości aut Koreańczycy sporo oszczędzają: sygnalizacja świetlna to wyjątek. W Phenianie skrzyżowań ze światłami jest mniej niż na lubelskim osiedlu. Nie ma stacji benzynowych (benzynę sprzedaje się na kilogramy). Nie ma też banków, bankomatów, koszy na śmieci, ogródków piwnych, a nawet kiosków z gazetami. Bo gazet też nie ma.
Są za to jedynie słuszne radio i telewizja. Innych, choć dochodzą, nie można odbierać.
- Słuchasz radia z południa? - pytamy opiekunki
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo... Jest nudne.
Za słuchanie wrogich stacji ląduje się na ryżowych tarasach w górach pod chińską granicą.
Defilada
A wszyscy mieszkańcy miast i wsi permanentnie uczestniczą w defiladach "ku czci”. Dają one ludziom zajęcie po pracy; żeby nie włóczyli się po mieście. Zresztą i tak nie mają po co, bo wszystkie rozrywki są organizowane przez państwo, a są nimi głównie... przygotowania do defilad.
Najważniejsza to festiwal Arirang. Same przygotowania trwają 10 miesięcy. Efekt: półtoragodzinne, fantastyczne przedstawienie na specjalnie do tego celu zbudowanym stadionie. W tym widowisku gimnastyczno-baletowym bierze udział 50 tys. ludzi! Z dachu skaczą spadochroniarze, popisują się akrobaci wystrzeliwani na gumie. A nad tańczącymi powstają ruchome napisy i obrazy tworzone przez młodzież siedzącą na widowni po drugiej stronie stadionu i podnoszącą kolorowe tekturki.
- Popatrz - mówi jeden z naszych przewodników, wskazując któryś z kolejny napisów ułożonych z tekturek na przeciwległej trybunie. - Te znaki mówią o zjednoczeniu Korei. Znaczą: jedno państwo, jeden język, jeden naród.
- I jeden wódz?
Przewodnik się obraził.
Kim bez sąsiada
Najważniejsze budowle w stolicy to pomnik Ukochanego Wodza (z brązu, 22 metry wysokości), wieża Juche (150 metrów w górę) i mauzoleum Kim Ir Sena.
Do mauzoleum wchodzi się bez aparatu fotograficznego i po sprawdzeniu wykrywaczem metalu. Specjalna maszynka czyści buty od spodu, przechodzi się także przez maty dezynfekcyjne i komorę wiatru, mającą zdmuchnąć z głów łupież. Żelaznym punktem programu wszelkich wycieczek jest też wizyta w domu, w którym urodził się Wielki Wódz. To trzy małe samotne domki kryte ryżową strzechą. Nieopodal studnia, z której wodę pił On Sam. Całość leży w rozległym, zadbanym parku, z którego usunięto wszelkie inne domostwa. Jakby Kimowie nie mieli sąsiadów.
Znaczki jak ryż
I nie tylko: sklepy dla Koreańczyków są niedostępne dla obcokrajowców. Niewiele w nich jest, a po drugie to kraj zamknięty, w którym produkuje się tylko tyle towarów, ile potrzeba. Wszystko jest reglamentowane i przypisanie ludności do sklepów osiedlowych. Mieszkaniec jednego osiedla nie kupi niczego po drugiej stronie ulicy (chyba że rzadkie towary luksusowe przed świętami państwowymi, kiedy przed wyselekcjonowanymi sklepami tworzą się gigantyczne kolejki).
Bo tu nawet znaczki z portretem Wielkiego Wodza są reglamentowane jak ryż. •