Zmęczeni, przemoknięci, z odciskami na stopach. Mimo to szczęśliwi. Uczestnicy pierwszej Lubelskiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej podkreślają, że warto było przejść nocą szlakiem z Lublina do sanktuarium w Wąwolnicy. To był czas przemyśleń
I to robi.
Łatwo nie było
- Po drogach gruntowych szło się najgorzej. Po tym błocie szło się naprawdę ciężko. Brei było po kostki, ale spodziewałam się tego. Dlatego zabrałam buty wojskowe, które teraz ledwo co widać spod tego błota - uśmiecha się pani Agata.
- Odcinki wzdłuż pól i w lesie nie było łatwe do pokonania. Było grząsko i błotniście. Po asfalcie szło się dużo lepiej - dodaje Bartek.
Uczestnicy EDK mówią zgodnie, że 44 kilometry, które były do pokonania, to spore wyznawanie.
- Po połowie drogi nogi już było czuć. Po bodajże 33 kilometrze to już siłą woli się idzie - mówi Michał Jarosiński.
- Mnie nogi zaczęły boleć już na 12 kilometrze - wtrąca Beata Walencik, która pana Michała poznała na szlaku. Oboje byli w czołówce lubelskiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej.
- Nie wolno myśleć o najbliższych stacji, tylko o kilku najbliższych krokach, które mamy zrobić - radzi pan Michał. - Jak człowiek myśli, że następny odpoczynek jest za 5 czy 6 kilometrów, to jest godzina marszu, to od razu robi się słabo.
- Na szczęście jest już widno, wiemy, że do celu zostało już niewiele kilometrów - podkreśla pani Beata.
• Były momenty kryzysowe?
- Mam taki kryzys już od dłuższego czasu - przyznaje zmęczona pani Joanna.
- Pachwiny, uda, kolana, biodra... wszystko boli i nieprzyjemnie ciągnie - wyliczają zgodnie uczestnicy EDK.
- Ale idziemy dalej. Nogi już same niosą - stwierdza pan Bartosz Zygmunt.
Idą z intencjami
- To wszystko sprzyja takim rozważaniom duchowym. Kiedy człowiek jest fizycznie wycieńczony o takie rozważania łatwiej - podkreśla pani Monika.
- Ciężko było, ale warto. Ze względu na przeżycie duchowe - przyznaje Adam Pliszko, którego po godzinie 6 spotkaliśmy na szlaku. - Jezus Chrystus dźwigał krzyż, a my go powinniśmy naśladować - mówi i po chwili dodaje: - Jest szczególny powód, przez który wyruszyłem w tę drogę. Ale Panu Bogu tak powtarzać? On wie, o czym my myślimy.
Pan Adam zdecydował się wziąć udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej zaraz po tym ,jak usłyszał informację w telewizji. - Nic mnie nie zatrzyma. Jedynie choroba i śmierć. A jak śmierć zatrzyma, to dusza pójdzie.
- Ciekawość i próba zmierzenia się z dystansem były powodem, dla którego zdecydowałam się wyjść w tę drogę - przyznaje Beata Walencik. - Nie bez znaczenia jest też wymiar religijny. Wszystkie te rozważania na poszczególnych stacjach krzyżowych dodawały siły. Były momentem wytchnienia.
Nikt się nie zgubił
- Trasa jest bardzo dobrze oznakowana - chwali organizatorów Witkowska. - Poza tym opis trasy też jest świetnie przygotowany. Jest bardzo dokładny. Łącznie z takimi szczegółami jak na przykład, że w danym miejscu jest powalone drzewo. Wszystko na trasie się potwierdzało. Miałam taki moment, kiedy zastanawiałam się, czy rzeczywiście dobrze idę, ale wyciągnęłam informator i wszystko się zgadzało.
- Końcówka była najgorsza. Trasa może zmylić. Jest dużo rozwidleń, zarośli. Jest informacja: skręć w zarośla. Dobrze. Ale w które zarośla? Ale mój nawigator się spisał bardzo dobrze - chwali kolegę Karol Lada.
- Tylko raz się pomyliłem - przyznaje się wywołany Bartosz Zygmunt, towarzysz na szlaku pana Karola.
- Ale to nic. Tylko 200 metrów trzeba była wracać - wylicza pan Karol. - W ubiegłym roku na trasie z Tomaszowa Lubelskiego do Zamościa to było kilka kilometrów. W tym roku jest lepiej.
Niektórzy przyznają, że w pojedynkę trasa byłaby o wiele gorsza do pokonania. - Sama to pewnie bym się zgubiła, ale z kolegą dałam radę - mówi Beata Walencik. - Ma niesamowitą orientację w terenie. Na Ekstremalną Drogę Krzyżową wybrałam się sama. Ale od początku wiedziałam, że muszę się do kogoś dołączyć, żeby w lesie nie zginąć.
Niespodzianki
- Był na trasie pan, który zapraszał wszystkich do swojego domu na gorącą herbatę - opowiada Karol Lada. - To był mężczyzna, który miał dom na uboczu, w polu. Ustawił znak i zapraszał. To było o godz. 3.30. O tej porze 500 herbat lub kaw przygotować razem z żoną? To trzeba rzeczywiście chcieć. To mnie bardzo zaskoczyło. I chociaż nie miałem ochoty nic pić, to stwierdziłem, że muszę tego człowieka zobaczyć. Ta jego postawa... To jest niesamowite. Bardzo miła niespodzianka. Człowiek jak widzi coś takiego to odzyskuje wiarę w ludzi. Druga rzecz to frekwencja na szlaku i dużo młodych ludzi. To cieszy. Niektórzy jęczą, stękają. Jedni idą szybkiej, inni wolniej, podpierają się, ale idą. To też cieszy.
• Przy panach nikt nie zrezygnował?
- Nie. Poza tym karetka pogotowia cały czas pusta jeździła, albo bez żadnych osób stała "w pogotowiu” - mówi pan Karol. - Sanitariusze siedzieli, oglądali jak ludzie wyglądają.
- Ludzie dłużej lub krócej odpoczywali, ale każdy szedł dalej - dodaje Bartosz Zygmunt, znajomy pana Karola.
SMS: Przyjeżdżaj
- Mąż już nie daje rady - przyznaje pani Iwona, którą spotkaliśmy w sobotni poranek czekającą razem z kilkuletnim synkiem na męża w samochodzie, kilka kilometrów przed Wąwolnicą. - Na 5 rano nastawiłam sobie budzik, żeby zadzwonić i sprawdzić jak ma się mąż na trasie. Napisał mi wcześniej SMS-a, że już pada i żebym przyjechała. Zebrałam nas i przyjechaliśmy. Synek jest w piżamie; na to spodnie i bluza. Byle szybciej, żeby tatę ratować. Synek spał w samochodzie jak tutaj jechaliśmy. Niedawno dopiero się obudził. Mąż mówił, że idzie z grupą. Jest w jakimś polu. Nie wie, gdzie wyjdzie. Przyjechałam tutaj, choć sama nie wiem czy w dobrym miejscu na niego czekamy.
Pani Iwona przyznaje, że jej mąż pierwszy raz bierze udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. - Bardzo go za to podziwiam. Mi w ogóle do głowy by nawet nie przyszło, żeby się wybrać na szlak w taką pogodę. Ci wszyscy ludzie są godni podziwu.
Deszcz dawał się we znaki
Niektórzy uczestnicy EDK narzekali na pogodę. - Błoto bardzo przeszkadzało - mówi pani Marta, która ze szlaku zeszła jeszcze przed Kębłem. - Poza tym nie było źle. W porównaniu z dziennymi pielgrzymkami to zdecydowanie lepiej szło się teraz; w nocy. - Od IX stacji już nie idę. Do Wąwolnicy dojechałam samochodem - opowiada Agnieszka Gozdek z Jastkowa, która pierwszy raz wzięła udział w EDK.
- Strasznie rozbolały mnie nogi. Na IX stacji stały już panie i czekały na pomoc. Czekałyśmy wszystkie razem.
W EDK mieszkanka Jastkowa wzięła udział pierwszy raz. - Najtrudniej było iść przez lasy. Buty grzęzły - opowiada pani Agnieszka i przyznaje, że na szlak wyszła by po raz drugi, ale już lepiej do tej wyprawy by się przygotowała. - Na pewno lepiej się sprawdzą długie sznurowane buty. Ubrać trzeba się ciepło, ale ubranie nie może być ciężkie.
• Ile osób zapisało się już na Tomaszowską Ekstremalną Drogę Krzyżową?
- W środę rano było zapisanych około 250 osób. Ta liczba cały czas się zmienia. Dochodzą kolejne osoby. Można się cały czas jeszcze zgłaszać. Zapisy przedłużamy; będą przyjmowane do niedzieli. Spodziewamy się około 350 osób. Być może przyjdą jeszcze osoby, które nie wpisały się na listę. One też będą mogły wyruszyć.
• Ile jest wyznaczonych tras?
- W sumie są cztery trasy. Trzy trasy prowadzą z Tomaszowa Lubelskiego do Zamościa. Liczą po 48 kilometrów. Są to trasy zróżnicowane pod względem trudności. Czwarta trasa jest najdłuższą trasą Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w Polsce - ma 72 kilometry. Wiedzie z Tomaszowa Lubelskiego do sanktuarium św. Antoniego Padewskiego w Radecznicy.
• Czym różnią się od siebie trasy 48-kilometrowe?
- Różnią się trudnością techniczną, tak to można by nazwać. Na trasie pomarańczowej jest najwięcej dróg utwardzonych. Jest najłatwiejsza do przejścia. Na trasie zielonej w porównaniu z pomarańczową łatwiej jest się zgubić i jest więcej dróg polnych. Z kolei na trasie czerwonej, najtrudniejszej, jest sporo tras leśnych i polnych.
• To są te same trasy, które były w ubiegłym roku?
- W ubiegłym roku mieliśmy dwie trasy. Jednej nie ma w ogóle, druga się powtarza. Ta pierwsza była za łatwa i z niej zrezygnowaliśmy. Natomiast została trasa czerwona. Dwie zostały od początku wyznaczone. Trasa 72-kilometrowa doszła także w tym roku.
• Są chętni na przejście najdłuższą trasą?
- Tak. Mamy już 30 chętnych.
• Czy noc wystarczy, żeby przejść te 72 kilometry?
- Nie. Mi osobiście pokonanie tego szlaku zajęło około 17 godzin. Myślę, że koło południa w Radecznicy będą pojawiać się pierwsze osoby. A ostatnie prawdopodobnie wieczorem.
• Wszyscy uczestnicy Tomaszowskiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej wychodzą o tej samej godzinie?
- Tak. Wychodzimy po mszy, która rozpocznie się o godz. 20.30. Będzie przewodniczyć jej biskup diecezjalny.
Rozmawiała Agnieszka Antoń-Jucha