Na Lubelszczyźnie działa szesnaście ferm futerkowych. Do 2033 roku znikną one z mapy kraju. Podobnie jak wszystkie inne gospodarstwa tego typu na terenie Polski.
Sejm prawie jednogłośnie opowiedział się za zakazem hodowli zwierząt futerkowych. Ustawę poparło aż 339 posłów. Wyjątkowo zgodni okazali się członkowie klubów Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050, Lewicy i koła Razem, wsparci przez dużą część parlamentarzystów z Prawa i Sprawiedliwości i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przeciw opowiedziały się środowiska Konfederacji i Konfederacji Korony Polskiej, a także minister rolnictwa i rozwoju wsi Stefan Krajewski, który podkreślił, że w swojej roli „nigdy nie powinien być za wygaszaniem hodowli”.
Sceptycy znajdowali się jednak w marginalnej mniejszości, więc ustawa trafi do Senatu, skąd przewędruje na biurko prezydenta Karola Nawrockiego. Nawet jeśli jednak głowa państwa z Belwederu postawi weto, Sejm, rękoma popierających zakaz 339 posłów, będzie miał moc, żeby je odrzucić. Wszystko wskazuje więc na to, że po wielu latach batalii i dyskusji nadchodzi kres ferm futerkowych, które mają zniknąć do 2033 roku.
Dla 3 milionów zwierząt
- Robimy to dla trzech milionów zwierząt, które są co roku zabijane na futra. Robimy to, bo taka jest wola ponad 70 proc. Polek i Polaków – mówiła Małgorzata Tracz z Koalicji Obywatelskiej.
Marek Suski z PiS odwoływał się do filozofii św. Franciszka z Asyżu o poszanowaniu i miłości dla braci mniejszych. Ewa Szymanowska z Polski 2050 wyliczała, że branża futrzarska stanowi aktualnie zaledwie 0,01% polskiego PKB. Dorota Oko z Lewicy dodawała, że w XXI wieku futro z norek nie jest już „ani symbolem luksusu, ani prestiżu, a po prostu obciachem”.
Bronisław Foltyn z Konfederacji kontrował za to, że Polska jest jednym z europejskich i światowych liderów w hodowli zwierząt futerkowych, a ich zakaz tylko wzmocni rynkową konkurencję z Rosji i Białorusi.
Odszkodowania dla hodowców
Hodowcom zwierząt futerkowych przysługuje odszkodowanie w wysokości 25 proc. rocznego przychodu, wyciągniętego ze średniej za lata 2020-2024, jeśli zakończą działalność do 1 stycznia 2027 roku. W kolejnych latach będzie to odpowiednio: 20 proc., 15 proc., 10 proc. i 5 proc. Po 1 stycznia 2031 r. nie będzie im już przysługiwać jakakolwiek rekompensata.
Zwolnionym pracownikom ferm futerkowych należeć będzie się odprawa w wysokości rocznego wynagrodzenia, o której zwrot hodowca będzie mógł wnioskować do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Koniec ferm futerkowych na Lubelszczyźnie
Listę wciąż działających ferm zwierząt futerkowych znaleźć można na stronie Głównego Inspektoratu Weterynarii. Na Lubelszczyźnie jest to szesnaście gospodarstw. Zlokalizowane są one w następujących miasteczkach i wsiach: Łuków, Parczew, Wisznice, Wisznice Kolonia, Stare Zadybie, Nadrzecze, Wólka Orłowska, Chorupnik, Wypnicha, Radawiec Duży, Kolonia Sobieszczany, Natalin, Sporniak, Wilczopole, Leśce.
Właściciele ferm zwierząt futerkowych przeważnie nie chcą wypowiadać się pod nazwiskami. W prywatnych rozmowach krytykują jednak decyzję Sejmu.
- Wmówiono ludziom, że znęcamy się nad zwierzętami. A to nieprawda. Nasza branża jest cywilizowana, obłożona wszelkiego rodzaju zakazami i restrykcjami, do których staramy się stosować. Właściwie mówię „jest”, a powinienem powiedzieć „była”, bo branży już nie ma. Będę musiał zamknąć fermę, ludzie stracą pracę, ja też – skarży się właściciel hodowli zwierząt futerkowych z miejscowości na wschód od Lublina.
Aktywiści mówią za to o przełomie i dobrej zmianie. Podkreślają jednak, że choć zakaz hodowli zwierząt na futra obejmuje lisy, norki, szynszyle i jenoty, to nie dotyczy królików, które w Polsce hodowane są przede wszystkim na mięso, a na futra tylko poprzez „efekt uboczny”. Przekonują, że to jeszcze nie koniec ich walki o całkowite wygaszenie idei ferm futerkowych.
Lobby „ekologów” zrobiło nam czarny PR
Rozmawiamy z Danielem Żurkiem, członkiem zarządu Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych.
- Polska jest potęgą w branży futerkowej?
- Jest drugim na świecie największym producentem skór futerkowych po Chinach. Przed pandemią w Polsce hodowano około dziesięć milionów skór rocznie. Aktualnie cztery, pięć milionów, ale to efekt nadprodukcji i pandemii. Rynek się odbudowuje i Polska znów mogłaby wejść do światowej czołówki.
- Skończyło się za to poparcie społeczne dla hodowli zwierząt futerkowych.
- Wynika to z czarnego PR-u, produkowanego przez „ekologów”, którym najmniej chodzi o troskę o zwierzęta, a najbardziej o profity. Branża futerkowa rywalizuje bowiem z branżą utylizacyjną o surowiec drobiowy i rybny, czyli tak zwane produkty uboczne pochodzenia zwierzęcego trzeciej kategorii. Lobby utylizacyjne jest silne i… daje paliwo tym „ekologom”.
- Troski o zwierzęta aktywistom odmówić nie można.
- Zwierzęta i tak będą hodowane. Tylko w innych krajach. Takich, gdzie nie ma w słownikach czegoś takiego jak dobrostan zwierząt. Popyt na naturalne skóry niezmiennie istnieje i wynosi około trzydzieści milionów skór rocznie. Dzieje się to głównie w Azji. Jeśli nie Polska, to ktoś inny to zapotrzebowanie zaspokoi.
- Nie trafiają do pana żadne argumenty o barbarzyńskim traktowaniu zwierząt na polskich fermach futerkowych?
- Głównym argumentem „ekologów” jest, że w XXI wieku nie powinno się hodować zwierząt na futra.
- A powinno?
- To czysto ideologiczny populizm, że nie powinno. Pozostałe argumenty dotyczące uciążliwości hodowli czy sposobu uboju można zastosować dla wszystkich innych gatunków zwierząt gospodarskich. Dlaczego więc w Polsce nagle hodować zwierząt futerkowych nie wolno? A można w Finlandii, Grecji, Chinach czy Rosji?
- Tak zdecydowała większość Polaków.
- Wie pan, tak samo było z hodowlą gęsi na foie gras, że we Francji można, u nas nie można. W Danii, gdzie w czasie pandemii z obawy przed COVID-19 zlikwidowano stada u norek, po latach uznaje się to za błąd. Minister rolnictwa stracił stanowisko. Hodowcy otrzymali wysokie rekompensaty. W Polsce tego nie będzie.
- Polscy hodowcy też dostaną odszkodowania.
- W Danii, Holandii i Norwegii, gdzie branża futerkowa stała na podobnie wysokim poziomie co w Polsce, wypłacono hodowcom odszkodowania za straty i utracone korzyści z tytułu wygaszenia działalności w wysokości około 550 euro za samicę stada podstawowego, zastosowano dziesięcioletni okres przejściowy, wdrożono zwrot kosztów likwidacji ferm i ułatwienia w przebranżowieniu na inną działalność rolniczą.
- Wprowadzony w Polsce ośmioletni okres przejściowy jest za krótki?
- To absolutne minimum niezbędne do spłaty kredytów i nakładów poniesionych na budowę ferm, utrzymania cennych miejsc pracy i transformacji na inną działalność hodowlaną.
- Wysokość odszkodowań jest satysfakcjonująca?
- Rząd proponuje odszkodowania wynoszące około 30 euro od samicy stada podstawowego. Są więc one niewystarczające, kilkanaście razy niższe niż te w Danii, Holandii i Norwegii.
- Dostrzega pan jakiekolwiek atuty ustawy przegłosowanej przez Sejm?
- Niewielkimi, ale jednak atutami są możliwości przebranżowienia ferm na inną działalność hodowlaną bez konieczności uzyskania decyzji środowiskowej pod warunkiem niezwiększania obsady zwierząt wyrażonej w dużej jednostce przeliczeniowej inwentarza. Pozytywne jest też to, że pracownicy dostaną roczną pensję w ramach odszkodowania z budżetu państwa, a nie trzymiesięczną odprawę z kieszeni hodowcy.
Ratujemy miliony zwierząt i ludzi na wsiach
Rozmawiamy z Martą Korzeniak, menadżerką kampanii Cena Futra w Stowarzyszeniu Otwarte Klatki.
- Jest radość?
- Czujemy ogromną ulgę. Ale też duży niepokój. Już kilka razy próbowano w Polsce wprowadzić zakaz hodowli zwierząt na futra. Za każdym razem ustawa ginęła jednak w procesie legislacyjnym. Nic się dalej z nią nie działo. To podejście różni się od wcześniejszych. Widać ogromne, ponadpartyjne poparcie dla zakazu. I że nawet sami hodowcy mówią już o potrzebie wygaszenia tej branży.
- 70 proc. Polek i Polaków popiera zakaz hodowli zwierząt na futro.
- Branża futrzarska odczuwa silny nacisk społeczny. Trzeba zrozumieć, że fermy są niebywale uciążliwe dla zwykłych ludzi. Choć ich liczba w ostatnich latach drastycznie spadła, uciążliwości pozostały.
- O jakich uciążliwościach mowa?
- W Sroczynie przykładowo ludzie protestowali, bo byli zwyczajnie zmęczeni siedemnastoma latami życia obok fermy norek. Pokazywali lepy wypełnione muchami. Opowiadali o izolacji społecznej. Kiedy ferma się zamknęła, nagle zaczęli się poznawać, spędzać ze sobą czas. Dzieci znów zaczęły się bawić razem. To nie tylko smród, muchy i gryzonie, ale też rozpad więzi społecznych.
- Nie zakłada pani, że to może specyfika tego konkretnego przypadku?
- Nie, byłam też u pani Magdy, w innej miejscowości, gdzie działa ferma norek. Widziałam lepy pełne much. I to po jednym dniu. Zebrałyśmy je i zawiozłyśmy do Sejmu, żeby pokazać politykom. Wszyscy byli obrzydzeni. To są prawdziwe ludzkie dramaty.
- Inna sprawa, że wieś też rządzi się swoimi prawami. Również estetycznymi czy… zapachowymi.
- Na wsi nie musi śmierdzieć i roić się od much. Trudno sobie wyobrazić skalę uciążliwości, jeśli się tego nie widziało. Mieszkańcy odetchnęli z ulgą, że zakaz został przyjęty. Martwią się tylko, że okres przejściowy jest zbyt długi.
- To osiem lat.
- Hodowcy chcieli piętnaście, my proponowaliśmy pięć. Ostatecznie stanęło na ośmiu jako kompromisie. Branża uważa, że to absolutne minimum. Mieszkańcy wsi, że to za długo. Wszyscy jednak zgadzają się, że tę działalność trzeba zakończyć.
- Przekonujecie, że to ratunek dla trzech milionów zwierząt rocznie.
- Norki, lisy, jenoty i szynszyle nie będą już hodowane i zabijane na futro. To koniec wielkiego cierpienia.
- I rewolucja?
- Polski zakaz wpłynie na rynek globalny, ponieważ futra z Europy trafiają na międzynarodowe aukcje, głównie do Helsinek. Dwa duże domy aukcyjne już się zamknęły. Nasza decyzja może przyspieszyć zmiany w całej Unii Europejskiej.
- Jakie?
- Komisja Europejska do marca przyszłego roku zdecyduje, co dalej z inicjatywą Fur Free Europe. Wprowadzenie zakazu w Polsce będzie silnym sygnałem dla całej Unii i może uratować miliony zwierząt także poza naszym krajem.
- Ile jeszcze ferm futerkowych działa w Polsce?
- W rejestrze widnieje 316 obiektów, ale aktywnych jest około 160. Kiedyś było ich nawet ponad 800. Produkcja spadła z ponad 10 milionów skór rocznie do niecałych trzech milionów.
- Myśli pani, że hodowcy będą się ociągać z wygaszaniem ferm?
- System odszkodowań jest progresywny. Im szybciej hodowca zamknie działalność, tym większe otrzyma odszkodowanie. Liczymy, że mniejsze fermy, szczególnie lisów i jenotów, zakończą działalność stosunkowo szybko.
- Jak reagujecie na słowa hodowców, którzy skarżą się, że tracą biznesy i muszą zwalniać ludzi?
- Rozumiem, że hodowla futer była działalnością legalną, dlatego odszkodowania są uzasadnione. Nie można jednak przesadzać. Debata o zakazie trwa od dekady i hodowcy wiedzieli o nim od lat. Jeśli ktoś w ostatnich latach inwestował w tę branżę, to ponosi ryzyko zawodowe. Społeczeństwo nie może za to płacić. To raczej mieszkańcom należałoby się odszkodowanie za lata życia w smrodzie i w muchach. Mamy kompromis, z którego żadna ze stron nie jest w pełni zadowolona. Ale to rozwiązanie, które trzeba po prostu wprowadzić w życie.
