

We wrześniu zapadnie wyrok w sprawie transportu tygrysów, które utknęły na polsko–białoruskiej granicy w Koroszczynie. Wśród oskarżonych są m.in. polscy lekarze weterynarii.

Blisko 30 godzin w zbyt małych klatkach i prawie 2 tys. kilometrów trasy. Tak wyglądała podróż 10 wycieńczonych tygrysów, które w 2019 roku jechały spod Rzymu do rosyjskiego Dagestanu, gdzie miały trafić do cyrku. Do celu jednak nie dotarły, bo białoruskie służby celne dwukrotnie nie przepuściły transportu przez granicę.
Ciężarówka z dzikimi zwierzętami przez kilka dni koczowała przy terminalu w Koroszczynie. Tam jeden z drapieżników padł wskutek zaczopowania przewodu pokarmowego. – Zarzuty są krzywdzące dla nas, bo robiliśmy wszystko dla poprawy dobrostanu tygrysów. Uchybienia leżą po stronie włoskiej, bo to tam źle zorganizowano transport – tłumaczył na pierwszej rozprawie Jarosław Nestorowicz, graniczny lekarz weterynarii z Koroszczyna, który nie chce ukrywać swojego wizerunku, bo jak przekonuje – jest niewinny. W samym Koroszczynie rozładunek tygrysów był niemożliwy, bo nie ma tam odpowiedniej infrastruktury dla dzikich zwierząt.
Podobnie wypowiadał się jego kolega z granicznego inspektoratu Eugeniusz Karpiuk. Prokuratura oskarżyła ich o niedopełnienie swoich obowiązków. – Wiedząc o długotrwałym transporcie zwierząt, zaniechali niezwłocznego sprawdzenia ich stanu zdrowia i podjęcie działań, które mogłyby ulżyć ich cierpieniu – cytował akt oskarżenia prokurator Przemysław Goławski w marcu 2023 roku, gdy przed Sądem Rejonowym w Białej Podlaskiej ruszył proces.
– Lekarze weterynarii robili wszystko co w ich mocy, by zwierzętom ulżyć, a jednocześnie przestrzegając przepisów prawa, bo musieli trzymać się unijnych rozporządzeń – tłumaczył w wówczas adwokat Adam Szkodziński, obrońca lekarzy. Tygrysy miały być rozładowane w białoruskim Brześciu na odpoczynek. – Wiedząc o tym, lekarze chcieli doprowadzić jak najszybciej do tego rozładunku – wskazał mecenas. – To włoskie służby popełniły szereg błędów, które ciężko było naprawiać tutaj na granicy – dodał.
Dwóch włoskich kierowców i rosyjski organizator transportu usłyszeli zarzuty znęcania nad drapieżnikami. – Przewóz odbywał się w nieodpowiednich warunkach, to znaczy, w klatkach ograniczających swobodę tygrysów, bez odpowiedniej ilości pokarmu i dostępu do wody. To powodowało cierpienie i stres zwierząt, w wyniku czego jeden tygrys padł – uzasadniał prokurator. Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do winy.
22 sierpnia odbyła się ostatnia rozprawa, na której prokuratura zawnioskowała o surowe kary dla lekarzy z Koroszczyna po 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i grzywny po 4 tys. zł oraz orzeczenia zakazu zajmowania stanowisk przez pięć lat. Podobnego wymiaru kary prokuratura domaga się wobec Rosjanina, Rinata V. Jeśli chodzi o włoskich kierowców, to mowa o ośmiu miesiącach pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na dwa lata oraz grzywny po 4 tys. zł.
Dodatkowo oskarżyciel posiłkowy Fundacja na rzecz zwierząt VIVA wnosi o nawiązkę od oskarżonych na rzecz fundacji, od Rosjanina i Włochów po 30 tys. zł, od lekarzy granicznych po 20 tys. zł
Mecenas Adam Szkodziński, obrońca oskarżonych lekarzy weterynarii wnosi o ich uniewinnienie. W jego ocenie, to strona włoska ponosi odpowiedzialność za nieprawidłowy transport tygrysów. I przypomniał o tym na ostatniej rozprawie.
Wyrok zostanie ogłoszony 4 września. Przypomnijmy, że tygrysy najpierw trafiły do poznańskiego ZOO, a później część z nich znalazła swój nowy dom w specjalnym azylu w Hiszpanii.
