Wojciech M., który w Krakowie zabił żonę i córkę, nie poniesie odpowiedzialności za potworną zbrodnię, bo był niepoczytalny. Tak orzekli psychiatrzy. - Nie ma sprawiedliwości! - mówią w Typinie.
Na podwórku krząta się sam. Młodsza córka pojechała do szpitala. - Żona dostała z tego wszystkiego wylewu - załamuje ręce. - Od 19 marca leży w Tomaszowie. Nie wiem, co z nią będzie.
Nikt we wsi nie ma wątpliwości, że to przez okrutną zbrodnię. Pliżgowie w jednej chwili stracili córkę i wnuczkę. Zamordował je Wojciech M., mąż i ojciec ofiar.
Do zbrodni doszło 13 listopada ub. roku w mieszkaniu na osiedlu Żabiniec w Krakowie. 27-letnia Joanna M. i jej 5-letnia córeczka zginęły od ciosów nożem. Sprawca odciął żonie głowę. Po wszystkim zachowywał się tak, jakby nic się nie stało: chodził po zakupy, wynosił śmieci, a rodzinę żony, perfidnie okłamywał. Raz nie mogła podejść do telefonu, bo miała mieć grypę, innym razem nie było jej w domu, bo wyjechała z córką do Zakopanego. Te wykrętne tłumaczenia nie przekonały rodziny Joanny M. Powiadomili policję.
Krakowscy stróże porządku znaleźli pod wskazanym adresem dwa trupy. Morderca został zatrzymany pod Tomaszowem Lubelskim. W bagażniku miał nóż, sznur, kable elektryczne i denaturat. Podczas przesłuchania wyjaśnił, że zabił żonę po tym, jak pod wpływem nawrotu schizofrenii kazała mu się wynosić z mieszkania, twierdząc, że nie jest ojcem Paulinki. Potem zabił dziecko, żeby "nie zostawiać go samego”.
Wojciech M. trafił za kratki. Postawiono mu zarzut podwójnego morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, za co grozi 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocie. Krakowska prokuratura wystąpiła jednak do sądu z wnioskiem o umorzenie śledztwa. - Według biegłych psychiatrów Wojciech M.
miał zniesioną zdolność rozumienia znaczenia czynów i pokierowania swoim postępowaniem - informuje Bogusława Marcinkowska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Był niepoczytalny, a więc nie może ponieść odpowiedzialności za zbrodnię. - To jak rżnął nożem moją córkę i wnuczkę, a później przez trzy tygodnie wszystkich oszukiwał, to był poczytalny? - dziwi się Pliżga.
Wtórują mu mieszkańcy Typina. - Jak jest chory, to niech go leczą, ale w więzieniu. Jak im się nie układało, niechby ją wygnał z dzieckiem nawet w środku nocy z mieszkania - mówi jeden z gospodarzy. - Mogli się rozejść i nie byłoby tej tragedii - słyszymy od drugiego.
Wojciech M. trafi najprawdopodobniej do szpitala psychiatrycznego, skąd co pół roku sędziowie będą otrzymywać raporty o stanie jego zdrowia. Na wolność będzie mógł wyjść, gdy biegli uznają, że nikomu nie zagraża. Sprawę musi formalnie umorzyć sąd. Miał się tym zająć w ostatnią środę, ale rozprawa nie doszła do skutku.