Halo, halo, policja... – rozmówca był wyraźnie podekscytowany. – Obok mojego domu jest niedźwiedź! – Niedźwiedź? – oficer dyżurny z przemyskiej komendy był przekonany, że to żart. Pół doby trwało "polowanie” na młodą niedźwiedzicę przechadzającą się w pobliżu domów.
– Czasami z pobliskich pól przychodzą tutaj sarny, lisy, zające – wylicza. – Ale niedźwiedź?!
Drapieżnik bez kłopotu znalazł dziurę w siatce okalającej pobliski sad orzechowy, wszedł tam, usiadł między drzewami i czekał na rozwój wydarzeń.
Przeszedł obok szkoły
Informację o pojawieniu się zwierzęcia początkowo traktowano jako żart. Na stanowisku oficera dyżurnego w Komendzie Miejskiej Policji w Przemyślu raz po raz dzwoniły telefony. Podekscytowani rozmówcy przekazywali wprost sensacyjną wiadomość.
– Ktoś widział go obok szkoły w Hureczku, ktoś inny na ulicy Lwowskiej ,jak próbował wejść na posesję – opowiada mł. asp. Mirosław Dyjak z miejscowej policji.
– Myśleliśmy: może to dzik, a ludzie biorą go za niedźwiedzia. Dla pewności jednak wysłaliśmy patrole, aby sprawdziły, czy faktycznie coś jest na rzeczy.
Minął kwadrans. Policyjni zwiadowcy meldowali: to naprawdę niedźwiedź. O jego obecności świadczyły wyraźne ślady łap odbite na białym puchu. Z peryferii wiodły do centrum.
Wiadomość o wizycie drapieżnika błyskawicznie pojawiła się w serwisach radiowych i telewizyjnych. Miliony ludzi śledziły losy zabłąkanego misia. Internauci apelowali na forach: nie róbcie mu krzywdy!
Nikt nie zamierzał tego czynić. Wprost przeciwnie. Wszyscy: policjanci, strażnicy miejscy, strażacy, a nawet funkcjonariusze Straży Granicznej chcieli mu pomóc. Rozpoczęły się gorączkowe ustalenia, w jaki sposób to zrobić.
– Pilnowaliśmy, by nie wydostał się poza otoczony teren – mówi Dyjak. – Przebywał w obcym dla siebie środowisku, mógł być agresywny.
Decyzja: uśpić
Przedstawiciele służb weterynaryjnych, od których oczekiwano planu działania, najwyraźniej wydawali się zaskoczeni sytuacją. Trwały gorączkowe narady, rozmowy.
– Jest zgoda na uśpienie zwierzęcia i przewiezienie w bezpieczne miejsce – zakomunikowała w końcu Magdalena Grabowska, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie.
Kto to zrobi? Padło na Tomasza Szybiaka, myśliwego z Koniuszy koło Kalwarii Pacławskiej. Ubezpieczany przez kolegę odważył się stanąć niemal oko w oko z niedźwiedziem. Widywał je wcześniej. Okolica, w której hoduje daniele, pełne jest dzikich zwierząt.
– Wiedziałem, że miś nie da się podejść zbyt blisko, co było konieczne dla oddania precyzyjnego strzału – mówi mężczyzna. – Ale nie to okazało się największym problemem.
Potrzebnych było 5 dawek
Niemal w tym samym czasie, gdy o niecodziennej obławie na drapieżnika informował Teleexpress, jej uczestnicy usłyszeli przeraźliwy ryk.
– Dostał – skwitował, któryś z gapiów. – Zaraz zwali się z nóg.
Mijały minuty i nic. Kolejne, aplikowane dzikiemu zwierzęciu porcje specyfiku wcale nie działały na niego sennie. Wprost przeciwnie. Pobudzone, ciągle chodziło po sadzie, przedostawało się na łąkę i ponownie wracało w krzaki.
– Musimy zmienić środek – orzekli weterynarze. – Może w końcu uśnie?
Skuteczna okazała się dopiero 5 dawka. Mijała właśnie 12 godzina działań. Niedźwiedź wreszcie powoli osunął się na śnieg. Oddychał miarowo. Wysunięte, ostre jak brzytwa 4-centymetrowe pazury połyskiwały w świetle latarek. Strażacy ułożyli go w samochodzie. Zawieźli do przemyskiego Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych.
Niech wraca do lasu
– To 3–4-letnia samica – orzekli prowadzący lecznicę lek. wet. Andrzej i Radosław Fedaczyńscy. – Waży niewiele ponad 100 kilogramów. Jest w dość dobrej kondycji. Ma odrobinę za mało tkanki tłuszczowej i drobne skaleczenie na opuszku łapy.
Przed niedźwiedzicą w ośrodku przebywały dziesiątki innych skrzydlatych i czworonożnych podopiecznych. Bociany, łabędzie, sowy, orły, przed rokiem nawet ryś, którego znaleziono zaplątanego w siatkę chroniącą uprawy leśne.
– Po konsultacjach stwierdziliśmy, że nie ma potrzeby narażania misia na dodatkowy, niepotrzebny stres związany z pobytem w niewoli – dodają Fedaczyńscy. – Jak najszybciej powinien wrócić na wolność. Poradzi sobie.
O świcie auto z ciągle jeszcze smacznie śpiącą pasażerką mknęło w stronę lasów Nadleśnictwa Bircza. W międzyczasie dr Wojciech Śmietana z Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w Krakowie założył jej obrożę telemetryczną. Naukowiec specjalizuje się w badaniach nad wilkami i niedźwiedziami.
Miś z nadajnikiem
– Dzięki sygnałowi wysyłanemu przez nadajnik mogę z dokładnością do kilku metrów określić miejsce, w którym aktualnie przebywa samica – wyjaśnia Śmietana. – Na razie pozostaje w rejonie, gdzie ją zostawiliśmy. Ma odpowiednio dużo karmy: buraków, kukurydzy. W razie potrzeby leśnicy przyniosą więcej pożywienia.
Turnica, bo takim imieniem ochrzczono sympatyczną niedźwiedzicę (od planowanego Turnickiego Parku Narodowego) z pewnością nie będzie samotna. Wkrótce powinna znaleźć partnera.
– Między Arłamowem i Birczą są jeszcze 2–3 osobniki – ocenia Stanisław Rębisz, zastępca nadleśniczego Nadleśnictwa Bircza. – Regularnie przypominają o swoim istnieniu, np. rozbijając ule w pasiekach.
Yogi i Bugi
Nie wszystkie niedźwiedzie, które żyły w Tatrach, urodziły się w naturze. Oprócz zwierząt sprowadzonych przed pierwszą wojną światową na tatrzańskie zbocza trafiła dwójka zbiegów. Były to kilkumiesięczne niedźwiadki z wrocławskiego zoo, o imionach Yogi i Bugi, które miały wystąpić w filmie przyrodniczym. W tym celu zostały przywiezione do Doliny Kościeliskiej. Jednak zamiast pozować ludziom, wybrały wolność. Próby ich odnalezienia zakończyły się fiaskiem.