W Nowym Jorku wszystko jest największe. Drapacze chmur, kariery finansowe, pokazy mody. Długa lista. Jak się okazuje mogą być największe także... szczury zamieszkujące dzielnice mieszkaniowe
Wywołały popłoch wśród bawiących się tam dzieci. Te, co umiały, uciekały z wrzaskiem, a mniejsze matki porywały w ramiona i uciekały wraz nimi.
Zaalarmowano stosowne służby miejskie. Ich przedstawiciel, 40-letni Jose Riviera przybył na miejsce by zbadać sprawę i ją rozwiązać. Dokonał tego przy pomocy... wideł. Zasadził się w okolic, gdzie ostatnio widziano szczurze monstra, a gdy jeden z nich się pojawił, celnie trafił go widłami.
Gryzoń miał nieco ponad metr długości i ważył 2,7 kg.
Jak wypowiadają się specjaliści, upolowany okaz przypomina szczura gambijskiego, który hodowany był i sprzedawany jako zwierzę domowe. Od kilku lat importowanie go i sprzedaż są zabronione.
Być może chodzi tu egzemplarz sprzed zakazu który, podobnie jak jego dwaj nie upolowani jeszcze koledzy, mógł zwiać komuś z domu. Inna wersja mówi, że mogą to być już mutanty wcześniej zbiegłych na wolność szczurów gambijskich.
Lokalna społeczność twierdzi, że szczury są w ich okolicy stałymi mieszkańcami, a problem narasta z każdym rokiem. Takich gigantów jedna jeszcze nie widzieli.
W Nowym Jorku szczury licznie zamieszkują także podziemia metra. Często można je dostrzec na torowiskach obok peronów. Nie robią na nikim specjalnego wrażenia.
Przed wielu laty prowadzono zmasowana walkę z tymi gryzoniami, a towarzyszył jej plakat o kontrowersyjnej treści: "Gdyby w Nowym Jorku było mniej świń, byłoby też mniej szczurów”.
Chodziło o to, że stan szczurzej populacji zależy w decydującej mierze od samych mieszkańców, którzy wyrzucają do śmieci ogromne ilości odpadków żywności, na których chętnie pasą się gryzonie.
Wspomniany plakat budził takie kontrowersje, a wielu czuło się nim tak obrażonych, że miasto zrezygnowało z tej terapii szokowej. Ciekawe czy teraz znowu do niej wróci?