Małysz - wyglądało na brąz, skończyło się na srebrze; Ammann - złoty szwajcarski zegarek; Hannawald - twarde lądowanie poza podium.
Ammann. W drugiej serii, startując z niższego rozbiegu, poprawił swój rekord skoczni
z pierwszej serii.
Ale po kolei. W pierwszej serii zaczęło się od rewelacyjnego skoku Szwajcara, złotego medalisty ze skoczni K-90. Ammann poszybował na 132,5 metra, bijąc rekord skoczni. Skaczący nieco później Hannawald nie pozostał dłużny. Ta sama odległość i ta sama łączna nota. I wreszcie na rozbiegu stanął Małysz. Jako trzeci przekroczył granicę 130 metrów, ale do prowadzących zabrakło mu 1,5 metra.
W drugiej serii, po obniżeniu rozbiegu, Polak poszybował na 128 metrów. Gwarantowało to brąz, jednak raczej wykluczało wygranie konkursu. "Raczej” przekształciło się w pewnik za moment, gdy Ammann poszybował pięć metrów dalej, co wydawało się wręcz niemożliwe. Zamykający konkurs Hannawald postawił wszystko na jedną kartę. I przegrał medal. Skoczył o dwa metry krócej niż Ammann, mocno podparł się przy lądowaniu, przez co zwolnił miejsce na podium
dla Hautamaekiego.
- Nie czuję rozczarowania - mówił tuż po zawodach trener Apoloniusz Tajner. - Adam skoczył najlepiej jak mógł, ale po tym co zaprezentował Szwajcar, trudno mieć pretensje czy uwagi do postawy Adama. Ammann był po prostu nie do ogrania.
Małysz wróci więc z igrzysk z dwoma medalami - srebrnym i brązowym (bo w konkursie drużynowym raczej nie mamy szans). Tym samym za jednym zamachem powiększył polski medalowy dorobek zimowych igrzysk olimpijskich o 50 procent. Jednak zabrakło oczekiwanej kropki nad "i”- złotego olimpijskiego medalu. Tym nadal może się szczycić tylko jeden polski sportowiec - Wojciech Fortuna!